Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział1
Zwymiotowałamdoustępu,ściskająckurczowojego
chłodnebrzegi,starającsięnarobićjaknajmniejhałasu.
Księżycowapoświatasączyłasiędoprzestronnej,
wyłożonejmarmuremkomnatyłaziebnej.Tylkomiesiąc
oświetlałmojąskulonąsylwetkę,targanąkolejnymi
cichymispazmaminudności.
Tamlinnawetsięnieporuszył,gdyobudziłamsię
zkoszmaru.Akiedyniezdołałamodróżnićmroku
panującegowsypialniodnieskończonejnocylochów
Amaranthy,kiedyzalewającymniezimnypotzdałmisię
krwiązamordowanychprzezemniefae,rzuciłamsię
wstronęustępu.
Tkwiłamtakjużkwadranswoczekiwaniu,ażnudności
zelżeją,ażtargającemnąwstrząsyrozprosząsięizanikną
niczymkręginatafliwody.
Dyszącciężko,zbierałamsięwsobienadmiską
iliczyłamkolejneoddechy.
Totylkokoszmar.Jedenzwielu,któremnie
prześladowaływtedni,weśnieinajawie.
OdwydarzeńpodGórąminęłyjużtrzymiesiące.Trzy
miesiąceprzystosowywaniasiędonieśmiertelnegociała,
doświatapróbującegoposklejaćsięzpowrotemwcałość
zkawałkówpozostałychpodziałaniachAmaranthy.
Skoncentrowałamsięnaoddychaniu–wdechprzez
nos,wydechprzezusta.Ijeszczeraz,ijeszcze.
Kiedyuznałam,żeniegrożąmijużkolejnetorsje,
odsunęłamsięodmiskiustępowej,alenieodpełzłam
daleko.Tylkodosąsiedniejściany,kołopękniętegookna,
przezktóremogłamwyjrzećnanocneniebo,przyktórym
chłodnywiatrmógłpieścićmojąlepkąodpotutwarz.
Oparłamgłowęokamieńiprzycisnęłamdłonie
dochłodnychmarmurowychpłytposadzki.Prawdziwej.
Wszystkowokółbyłoprawdziwe.Przeżyłam.Udało
misię.
Chybażetobyłtylkosen–kolejnewywołanegorączką