Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁPIERWSZY
Wiałsilnywiatriciemnechmuryprzesłaniałyniebonad
naszymigłowami,gdywysiadaliśmyzpociąguwów
sierpniowywieczórwdrodzedorodzinnejposiadłości
mojegomęża,którąmiałamodwiedzićporazpierwszy.
Pozostawałonamjeszczedoprzebyciaokoło
pięćdziesięciumil.Pospieszyliśmydoczekającegonanas
samochoduiwyruszyliśmydalej.
Przejechaliśmyprzezmiasteczkoiznaleźliśmysię
naciemnymgościńcu,mijającpola,późniejlasyiznowu
pola,podczasgdymójmążprowadziłzszoferem
popolskurozmowę,którejnierozumiałam.Drogabyła
szerokaiprosta,leczpełnadziur.Kiedypodskakiwaliśmy
nawybojach,zacząłpadaćdeszcz.
Nadchodziburzapowiedziałmąż.Spóźnimysię.
Toniedobrze.
Burzaniemiałaznaczenia,jajednakbyłamzmęczona,
chciałomisięspaćinienapawałamnieentuzjazmem
perspektywaspotkaniawśrodkunocyzojcemisiostrami
męża,którychnigdyniewidziałam.Teściowąpoznałam
wLondyniemiesiącwcześniej,gdyprzyjechałananasz
ślub.Resztarodzinyjednaksięniepojawiła,gdyżpodróż
zRawyRuskiejdoAngliibyładługaikosztowna,
aznaszegomałżeństwataknaprawdęniecieszyłsięnikt
prócznasdwojga.
Błyskawicaprzecięłanieboitużzanamizadudniłgrom.
Mójmążprzeżegnałsiępospiesznie.Nielubiłburz
zpiorunami.
Przypomniałamsobiepierwszą,którąwidzieliśmy
dziesięćlatwcześniejweFrancji,nadrodzedoGrenoble.
PojechaliśmymałymfordemnakolacjędoLac
duBourget.Piliśmyszwedzkiponcz,abyuczcićnaszą
decyzjęozaręczynach.Byłtowieczórpełenwrażeń,