Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Wstrzymanonasnachwilęwmałejsieni,jakbynie
wiedziano,coczynić,gdzieiść.Zdałomisię,
żeposłyszałamzgłębidomuczyjśgniewny,niskiton,
krótkirozkaziuległąodpowiedź.Kochnateżzniknęła
wprzejściuzaciemnązasłoną.
Zdziwiłamsię,kiedyruszyliśmywkońcu
iwkrólewskichkomnatachmnienieostawiono,jeno
napowietrzeznowuwyprowadzono...Nadziedzińcu
minęłamwielkąsalę,zktórejdochodziłajużmuzyka
izapachjadła.Wprowadzonomniedomałego,
zachodniegodomku,tegozjednymokienkiem.
Podrewnianychschodkachwspięłamsięnapiętroiprzez
niskiedrzwiczkiweszłamdojednejdużejkomnatki
zobdartązfarbydrewnianąpodłogą,małymołtarzykiem
podoknem,zestołem,krzesełkamiiciemnymioponami
naścianach.Mroczniebyłowśrodku,botrzyokna
prowadzącenaciasnyiciemnydziedzińczykzawysoką
katedrąijednomalutkieokienkopodsufitem,to,które
widziałamzdziedzińcazamkowego,zasłoniętebyły
czernią.
Alepocotomałeprzesłaniać,skoroniktprzeznie
przecieniczegonieujrzy,pomyślałam.
–Otodomwaszpani–odezwałasięKoniecpolska.
Znowuspojrzałamwgóręnamałeokienko.
–Mój?–zapytałam.
–Tak–odrzekłacicho.
Wszyscyzamilkli,nawetmuzykaucichła.
MłodziutkaŚmiechnapodeszławolnodoobwisłejopony
naścianieipochwyciłamaterięwdłonie.
–Staraidziurawa...–szepnęłaispojrzałanamnie
zżalem.
Gniewoszochmistrz,dziwniewesół,wsunąłsiędopiero
dokomnatkiihuknąłwdłonie,wyrywajączebranych