Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ubraniu:blade,wysokieczoło,zieloneoczy,których
wzrokwprawiałwzamieszanie,długie,blade,chciwe
ręce.Niejesttomiłyczłowiekpomyślał.Ipowtórzył
ostro:
– Prywatnymposłańcem.
– Naturalnie!rzekłusłużnieMartinThorn.
Maddenwypełniłczekipołożyłgonabiurku.
– Myślałem,panieMadden...żetojesttylko
propozycja...zaćwierkałponowniesekretarz.Jeśli
pannaEwelinawróciispędziresztęzimywPasadenie,
zechcemożenosićtamnowyklejnot.Zaosiemdni
będziemywowejokolicyisądzę...
– Ktokupujeperły?rzekłgniewnieP.J.Madden.
Panczyja?Janiechcę,wkażdymrazie,abysięwlokły
tuitampocałymkraju.Uważamtozazbytryzykowne
dzisiaj,gdziecodrugiczłowiekjestzłodziejem.
– AleżojczerzekłaEwelinachciałabymnaprawdę
miećjejaknajprędzej…
– Tere-fere!Czerwonatwarzjejojcaoblałasię
purpurą.Odrzuciłwtyłciężkągłowę.Ruchtenwykonywał
zawsze,gdymusięsprzeciwiano.Perłydoręczą
miwNowymJorku!rzekłgrzmiącymgłosem.Ibasta!
JadęnajakiśczasnaPołudnie,mamwPasadeniedom,
anapustyni,sześćkilometrówodEldorado,farmę.Nie
byłemjużtamsporoczasu,ajeśliniedoglądniesię
zarządców,cigałganirozleniwiająsię.Skorowrócę
doNowegoJorku,zatelegrafuję,awówczasmożemipan
oddaćperływmoimbiurze,panieEden.Wprzeciągu
trzydziestudniotrzymapannastępniekwitnaresztę
sumy.