Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ4
Półroku,stoosiemdziesiątjedendni,tysiącczterystaczterdzieści
osiemgodzinitylkojednomałetekturowepudełko.Tylezostało
zmojejpierwszej,wymarzonejpracy.Zabawne,jakszybkoto,
coprzezlatalokowałosięwstrefienaszychmarzeń,spowszedniało
tak,żeodwyjściazgabinetuGrubegoja,Robert,KrzysiekiKlonnie
mogliśmyopanowaćśmiechu.DopierowsamochodzieRoberta
wszyscyzamilkli,nibyzwrażenia,botonowafura,aRobertjeździ
tak,żezaczynaszsięmodlić.Jajednak,patrzącwbrudnąszybę
samochodu,czułem,żecośstraciłem.Cośzemniezostałowtym
cholernymbiurze,choćzabrałemzniegonaprawdęwszystko.Nie
żebymmiałtamcoścennegolubcośnaprawdęmojegoprócz
lustrzanegoodbiciawfirmowymkiblu.Tylkochciałemmiećpewność,
żeniktniezbezcześcichoćbyołówka,spinki,skrawkapapieruzmoim
DNA.
Klon,zmagającsięzniesionymkartonem,otwieradrzwiswojego
mieszkania.Wchodzimydoniegocałączwórką,zazdrośniepatrząc
narozmiarjegokartonu.Coontamwłożył?Pracowałznasnajkrócej,
awyniósłnajwiększąkupęszmelcu.
Rozglądamsiępopustymwnętrzu,któredziśwyglądawyjątkowo
schludnie.ToznaczyschludniejaknamieszkanieKlona.Ten,
odstawiwszykarton,siadazulgąnazdezelowanymfotelu.Nurkując
chudymipalcamiwkieszenispodni,wyjmujezniejbiałą,małą
tabletkę,poczympołykają,popijającstojącymnapodłodzeotwartym,
ciepłympiwem.Patrzącnato,robimisięniedobrze.Odwracam
nachwilęgłowę.
Kładęswójpakuneknapodłogęiczymprędzejruszamwkierunku
lekkowypłowiałejbordowejkanapy,naktórejuwielbiamleżakować,