Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
BIEGACZ,WIOSNAICZARNY
PŁASZCZ
Właśnieprzestałosypać.Ostatniepłatkiśnieguwirowały
nawietrzeirozpływałysięwemgleniczymkryształki
cukruwherbacie.Sopleloduwciążjeszczezwisały
zdachów,jakbyznadzieją,żejakieśdzieckowpakuje
jesobiedobuzi.MirekHromadawyglądałprzezokno,
nieśpieszniewkładającdresy.Lubiłzimę,zawiosnąnie
przepadał.Zabardzogorozstrajała,wytrącała
zrównowagi.Pogrywałasobieznim.Kiedyzaczynało
przygrzewaćsłońceicałaprzyrodarwałasiędożycia,
przestawałnadsobąpanować.Nadsobąinadaurami.
Zawielesiędziało.Czuł,żenienadąża.
Zwyklewychodziłbiegaćpodwieczór.Lepiejmusię
spało,jakporządniesięwcześniejzmęczył.Słońce
zachodziłoterazwpółdoszóstej–miłaodmianapozimie,
gdyciemnorobiłosięjużkołoczwartej.„Cobynie
mówić,podtymwzględemwiosnajestcałkiemspoko.
Fajnasprawa,takiedługiedni”,pomyślał,jużktóryśraz
zrzędu.Izarazskarciłsięwduchu:znowusiępowtarza.
–AMirekjakzwyklesiępowtarza–mawiałajego
babkaodfizyki,Matejíčková.Chybasądziła,żejest
zabawna.Niebyła.Tensamtypnieznośnieprzemądrzałej
belferki,cojegomatka.
Mirekmiałteżskłonnośćdodygresji.Zawsze