Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zkażdymnajechaniemnadziuręlubkamień.Zmojej
perspektywywyglądałtak,jakbyukradłdziewczynce
prezentkomunijny.
Najednymzlicznychskrzyżowańzwróciłemuwagę
naciemnesamochodyzaparkowanenaleśnymparkingu.
Oboknichstałotrzechszemranychtypówzwróconych
wnasząstronę.Przypominałototypowątransakcję
narkotykową,aleniemogłemporzucićpodejrzanego
dopunktuzmiany.Dzisiajnajważniejszabyładlamnie
tasprawa.Iwcaleniepomagałamyśl,żetetypkipewnie
wzięłynaszaidiotów.
Minęliśmyrównetrzykilometry.Mogłemzwolnić.
ZłapałemteżBłonę,abysięzatrzymał.
Machnąłemdwomapalcamiprzedsobąistanąłem.
Zrowuzerwałosiędwóchkumpliwczarnychuniformach.
Przekazaliśmypałeczkęgrupiedrugiej,terazoniśledzili
podejrzanego.Mogliśmyodpocząć.
Błonacupnąłnapowalonedrzewo,ajaprzystanąłem
przynim.Żałowałem,żeniewystępowałem
wamerykańskimserialu.Tampolicjanciwozilisiędrogimi
samochodami,mieliwsparcie,szpiegowskiegadżety.
WPolsceużerałemsięzcięciamibudżetowymi.
Posiedzieliśmywmilczeniudobredziesięćminut.Błona
paliłpapierosyiplułnaziemię,ajaszukałemzasięgu,
żebysprawdzićwiadomości.Wkońcumisięznudziło,
więcrozejrzałemsiępookolicy.Zauważyłempochylone
drzewo,podtrzymującesięnagałęziinnego.Kojarzyłem
tomiejsce.