Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–PewnieszukaszAlvinaLimardo–odezwałsię.
–Tak–odparłamzaskoczona.–Skądpanwie?
Uśmiechnąłsiępółgębkiem,ukazujączębyrównie
białejakmydło,któretrzymałwdłoniach.Wykrzywił
twarzimiałamwrażenie,żemrugnąłdomnie
zdeformowanąpowieką.
–Kotku,niemieszkasztutaj.Znamwszystkich
lokatorów.Aniewyglądaszminataką,którachciałaby
wynająćtumieszkanie.Gdybyśznaładokładnyadres,
poszłabyśprostodotego,kogoszukasz,anierozglądała
siędokoła,jakbyśspodziewałasię,żektośsięnaciebie
znienackarzuci–dodał,poczymzamilkłizmierzyłmnie
uważnymspojrzeniem.–Namójgustjesteśzopieki
społecznejalbozwydziałuzwolnieńwarunkowych.
Amożejesteśkuratorem?
–Nieźle–pochwaliłam.–AledlaczegoLimarda?Skąd
przypuszczenie,żeszukamwłaśniejego?
Znowuuśmiechnąłsięszeroko,odsłaniającróżowe
dziąsła.
–TuwszyscynazywająsięAlvinLimardo.Totaki
dowcip.Używamytegonazwiskadozałatwianiaróżnych
spraw.SamwzeszłymtygodniubyłemAlvinemLimardo,
gdydawalidarmowekuponynażarcie.ToAlvindostaje
czekizopiekispołecznej,rentydlaweteranów,
emerytury.Wzeszłymtygodniuktośprzyniósłnakaz
aresztowania.Powiedziałem,żegoniema.Poszedł.
TerazniematużadnegoLimarda.Ten,któregoszukasz,
tobiałyczyczarny?
–Biały–odparłamiopisałammężczyznę,który
odwiedziłmojebiurowsobotę.Gdzieśwpołowieopisu
Murzynzacząłpotakującokiwaćgłową,nieprzerywając
przytymrzeźbienia.Zkawałkamydławyłaniałasię
postaćmaciorykarmiącejmałe.Całośćniemiaławięcej
niżdziesięćcentymetrówdługości.
–ToJohnDaggett.Uuu…paskudnyfacet.Musibyć,
żejegoszukasz,aleonposzedłsobienadobre.
–Niewiepandokąd?
–Mówią,żedoSantaTeresa.
–Tak.Wiem,żebyłtamwzeszłąsobotę.Spotkałam