Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Pew​nieszu​kaszAlvi​naLi​mar​doode​zwałsię.
Takod​par​łamza​sko​czo​na.Skądpanwie?
Uśmiechnąłsiępółgębkiem,ukazujączębyrównie
białejakmydło,któretrzymałwdłoniach.Wykrzywił
twarzimiałamwrażenie,żemrugnąłdomnie
zde​for​mo​wa​nąpo​wie​ką.
Kotku,niemieszkasztutaj.Znamwszystkich
lokatorów.Aniewyglądaszminataką,którachciałaby
wynająćtumieszkanie.Gdybyśznaładokładnyadres,
poszłabyśprostodotego,kogoszukasz,anierozglądała
siędokoła,jakbyśspodziewałasię,żektośsięnaciebie
znienackarzucidodał,poczymzamilkłizmierzyłmnie
uważnymspojrzeniem.Namójgustjesteśzopieki
społecznejalbozwydziałuzwolnieńwarunkowych.
Amożeje​steśku​ra​to​rem?
Nieźlepochwaliłam.AledlaczegoLimarda?Skąd
przy​pusz​cze​nie,żeszu​kamwła​śniejego?
Znowuuśmiechnąłsięszeroko,odsłaniającróżowe
dzią​sła.
TuwszyscynazywająsięAlvinLimardo.Totaki
dowcip.Używamytegonazwiskadozałatwianiaróżnych
spraw.SamwzeszłymtygodniubyłemAlvinemLimardo,
gdydawalidarmowekuponynażarcie.ToAlvindostaje
czekizopiekispołecznej,rentydlaweteranów,
emerytury.Wzeszłymtygodniuktośprzyniósłnakaz
aresztowania.Powiedziałem,żegoniema.Poszedł.
TerazniematużadnegoLimarda.Ten,któregoszukasz,
tobia​łyczyczar​ny?
Białyodparłamiopisałammężczyznę,który
odwiedziłmojebiurowsobotę.Gdzieśwpołowieopisu
Murzynzacząłpotakującokiwaćgłową,nieprzerywając
przytymrzeźbienia.Zkawałkamydławyłaniałasię
postaćmaciorykarmiącejmałe.Całośćniemiaławięcej
niżdzie​sięćcen​ty​me​trówdłu​go​ści.
ToJohnDaggett.Uuu…paskudnyfacet.Musibyć,
żejegoszu​kasz,aleonpo​szedłso​bienado​bre.
Niewiepando​kąd?
Mó​wią,żedoSan​taTe​re​sa.
Tak.Wiem,żebyłtamwzeszłąsobotę.Spotkałam