Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Wtymrokujednakbyłojakośinaczej.Czułamsięnie
tylkozdołowana,lecztakżetak,jakbymznalazłasię
narozstajudróg.
Podługiejzimie,podczasktórejniebojest
nieskończenieszare,słońcetegodniawydałomis
wręczabsurdalniejasne.Słońce,czylizapowiedź
wiosennychroztopów,którejużsięzaczęły,czyli
wcześniejniżzwykle.Chociażpoobustronach
chodnikależałypłatybrudnegośniegu,któreopierały
sięzabójczympromieniomsłońca.Ja,podobniejakten
śnieg,wchwiliobecnejrównieżnieceniłamsobieani
piękna,aniciepłatychpromieni.Byłyzbytjasne,zbyt
realne.Blasksłońcajestdlatych,którzyżyjąpełną
piersią.Janie,dlategomiałamwrażenie,jakby
ówsłonecznyblaskszydziłzmoichmyśli,którym
napewnobardziejbypasowałyciemnościnocy.
Szłamottak,przedsiebie,alewcaleniebyłam
zdziwiona,gdyokazałosię,żedochodzędocmentarza.
Przychodziłamtuprzecieżczęsto.Oczywiściesama,
cobardzomiodpowiadało.
Bezwahaniaprzeszłamprzezcmentarnąbramę,nad
którąwidniałnapiszkutegożelazainformujący,żejest
tocmentarzwMourningkill.Żałoba,śmierćTak,nazwa
naszegomiastadotegomiejscapasowałaidealnie.
Kiedyweszłamwcmentarnąciszę,poczułamsię
owielespokojniejsza.Gdybynierzędynagrobków,
możnabyodnieśćwrażenie,żeidziesięprzezpark
zwypielęgnowanymitrawnikamiikwitnącymi
krzewami.Pocymtymniby-parkuporozrzucanebyły
kamienneławkidlażałobników,abymoglisobieusiąść,
poczytać,pomodlićsięzaswoichzmarłych.Szłam