Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
1.5lutego
Tegowieczoruniepadaśnieg,takjakpoprzedniego
iwłaściwiekażdegowtymtygodniu.PanAlbert,
oglądającprognozępogodypowieczornymdzienniku,
wieszczyswojejżonieAlicjifiaskoichzbliżającegosię
wypadunanarty.Jutrowyjeżdżajązdwójkąwnuków,
którzywchodząwwiek,wktórymspędzenieparudni
zdziadkamiprzestajebyćnajlepszązabawą.Alicja
postanawia,żewyrusząwdrogęoszóstejrano.Albert,
oddawnajużprzyzwyczajonydotego,żeżona
przedkładapragmatycznekorzyścinadprzyjemność
snu,nieprotestuje.
PunktualnieopiątejAlicjawyciągachłopcówzłóżek.
Posłusznieszorujązębyijedząpłatkikukurydziane
zmlekiem.Płatkiimniesmakują.Jeszczewstanie
sennegootumanienia,któreczynimałegoczłowieka
zupełniebezwolnym,taszcząwalizkiprzedklatkę.
Totylkokilkadni.Mroźnepowietrzeożywiaichnatyle,
żezaczynająociągaćsięjużświadomie,upychając
dobagażnikatorbypełnerzeczy,zktórychwiększość
napewnosięnieprzyda.Alicjawciskamiędzybutami
narciarskimiostatnitobółizaganiarozespanych
chłopcówdosamochodu.
–Codzienniewstajecietakwcześnie?–pytaKamil,
mocującsięzpasamimłodszegobrata.
–Babciatak,jagodzinępóźniej–mówiAlbert
zuśmiechem,odpalającsilnik.
Kamilzakładabiałesłuchawki,któredostał
odrodzicównaświęta.Modelpożądanyprzez
gimnazjalistów.Okolicadziadkówotejporzewydajesię
chłopcuwyjątkowoożywiona.Budzącysięoszóstej
emeryciniewiedzą,cozrobićzczasem,któryzostał
imdoponownegozapadnięciawsen,więcrazem
zeswoimigrubymipsamiwyruszająnatargwarzywny.