Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁIII
Przypominamsobie,żepotemobudziłamsięzuczuciem,jakby
strasznazmoradręczyłamnieweśnie.Widziałamprzedsobąokropny
czerwonyblask,popstrzonygrubymi,czarnymidrągami;słyszałam
głuchobrzmiącegłosy,jakbystłumionepłynącąwodąalbowiatrem:
wzburzenie,niepewnośćigórującenadwszystkimprzerażeniezmąciły
mojezmysły.
Niebawempoczułam,żektośmniedotyka,żemniepodnosi
ipodtrzymujewpozycjisiedzącej,itodelikatniej,niżtokiedykolwiek
czynionozemną.
Oparłamgłowęopoduszkęczyramięipoczułamsięlepiej.
Popięciuminutachchmuraotumanieniarozwiałasię;wyraźnie
zdałamsobiesprawę,żeznajdujęsięwewłasnymłóżkuiżeten
czerwonyblasktoogieńnakominkuwpokojudziecinnym.
Byłanoc;świecapaliłasięnastole;Bessiestaławnogachłóżka
zmiednicąwrękach,ajakiśpansiedziałnakrześlekołomojej
poduszki,pochylającsięnademną.
Poczułamniewymownąulgę,uspokajającąpewnośćopieki
ibezpieczeństwa,gdysięprzekonałam,żewpokojujestobcy
człowiek,ktoś,ktonienależydoGatesheadaniniejestkrewnympani
Reed.OdwróciwszysięodBessie(choćjejobecnośćniebyłamitak
niemiła,jakbyłaby,naprzykład,obecnośćAbbot)przyjrzałamsię
twarzytegopana.Poznałamgo;byłtopanLloyd,aptekarz,wzywany
niekiedyprzezpaniąReed,gdyzachorowałktośzesłużby;dosiebie
idzieciwzywaładoktora.
No,proszę,ktojajestem?zapytał.
Wymówiłamjegonazwiskoirównocześniepodałammurękę.
Wziąłją,uśmiechającsię,ipowiedział: