Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Pozbyć?
Upiłłykpiwaizaśmiałsię.
–Odesłaćgdzieś.Przecieżniezabić.Onajest
szalona,alenieniebezpieczna...chociażpaniKlems
chybasięjejboi.
Westchnąłrazjeszcze,głębiejirozpaczliwiej.
–Taktowygląda.Całeżyciezwariatami.
Ponownieskinąłemgłową.Niepoto,bysięzgodzić,
leczżebyniekontynuowaćrozmowy.Marzyłem
opowrociedodomu.Natomiastdoktornajwyraźniej
zamierzałjeszczeposiedzieć.Wykonałemnieznaczny
ruchsugerującychęćwyjścia–cośpomiędzy
wierceniemsięawstawaniem.Spojrzałnamnie,
mrużącoczy.
–Jestwtobiecoś,comisięniepodoba–stwierdził.
–Mamwrażenie,żetyiEledobrzebyściesię
dogadali.
Uśmiechnąłemsiękrzywo,aleniewypowiedziałem
żadnegozesłów,którecisnęłymisięnausta.Zawsze
mógłmniejsubtelnienazwaćmniewariatem.
ZatrzecimrazemoElejużnietylkousłyszałem.
Wziąłemudziałwgłupiejipodłejrozmowie.Pewnie
nigdyniezgodziłbymsięwniejuczestniczyć,gdybynie
dziwacznynastrój,wjakiwpadłem.Częstozdarza
misięwpadaćwdziwacznenastroje,alewtedy
musiałemczymśwypełnićpustkęponiezdrowejpasji,
którejbezowocniepoświęciłemwielemiesięcy.
Zaczęłosięododwiedzindoktora.Złożyłmibardzo
nietypowąpropozycję,poczym–ignorującmoje,
przyznaję,słabeprotesty–zabrałdoniedużegodomu
wmiasteczku.Piętrowybudynekmiałfasadęwkolorze
brudnegoróżu,anawycieraczcewesołynapis: