Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
„Witamymiłychgości”.Wnętrzeprezentowałosię
równiemdło.Zcałejwizytynajlepiejzapamiętałem
tykaniezegara.Staroświeckiczasomierz,ustawiony
nagzymsienadkominkiem,wydawałzsiebiemiarowe
szepty.Dźwiękprzypominałstłumione,krótkie
wydechyperwersyjnegopodglądacza.
Częstospoglądałemnapodłużne,fikuśnewskazówki,
gdyżczasmocnomisiędłużył.Szybatarczyodbijała
żółtawypoblasktaniejżarówki,któradawałazbyt
jaskrawe,ajednocześnieniewystarczająceświatło.
Mojestopydotykałymiękkiegodywanuwkwieciste
wzory.Odczasudoczasuporuszałemnimi,dzięki
czemuodnosiłemzabawnewrażenie,żebrodzę
wpiasku.
ZegaridywannależałydopaniKlems.Kiedyporaz
dwudziestysprawdzałemgodzinę,odnaszego
przybycianieminąłnawetkwadrans.Ponownie
zwróciłemwzroknamoichrozmówców.Starałemsię
nadaćspojrzeniuspokojny,nawetleniwywyraz,mimo
żebyłembezbrzeżniezdumiony.
–Bojęsięjej,tegojakpatrzyimówi–zawodziła
jękliwiegospodyni.–Bojęsięnawet,jakmilczy.Nie
mogęzniąmieszkać.Nienawidzęjej.Musiszjązabrać.
–Muszę?
–Musisz.Inaczejjązabiję.
–AleżpaniKlems!–zakrzyknąłdoktor.
Kobietaspojrzałananiegodesperackimwzrokiem
osaczonejzwierzyny.
–Kiedyspotykamjączasemwnocy,kiedytak
błądzi,jakbybyławinnymświecie...Mamdość.
–Dokądmiałbymjązabrać?–spytałem.
–ZabierzjądoHa’Tun.Oniwiedzą,corobić
zpodobnymidoniej.