Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
„Witamymiłychgości”.Wnętrzeprezentowałosię
równiemdło.Zcałejwizytynajlepiejzapamiętałem
tykaniezegara.Staroświeckiczasomierz,ustawiony
nagzymsienadkominkiem,wydawałzsiebiemiarowe
szepty.Dźwiękprzypominałstłumione,krótkie
wy​de​chyper​wer​syj​negopod​glą​da​cza.
Częstospoglądałemnapodłużne,fikuśnewskazówki,
gdyżczasmocnomisiędłużył.Szybatarczyodbijała
żółtawypoblasktaniejżarówki,któradawałazbyt
jaskrawe,ajednocześnieniewystarczająceświatło.
Mojestopydotykałymiękkiegodywanuwkwieciste
wzory.Odczasudoczasuporuszałemnimi,dzięki
czemuodnosiłemzabawnewrażenie,żebrodzę
wpia​sku.
ZegaridywannależałydopaniKlems.Kiedyporaz
dwudziestysprawdzałemgodzinę,odnaszego
przybycianieminąłnawetkwadrans.Ponownie
zwróciłemwzroknamoichrozmówców.Starałemsię
nadaćspojrzeniuspokojny,nawetleniwywyraz,mimo
żeby​łembez​brzeż​niezdu​miony.
Bojęsięjej,tegojakpatrzyimówizawodziła
jękliwiegospodyni.Bojęsięnawet,jakmilczy.Nie
mogęzniąmiesz​kać.Nie​na​wi​dzęjej.Mu​siszza​brać.
Mu​szę?
Mu​sisz.Ina​czejza​biję.
AleżpaniKlems!za​krzyk​nąłdok​tor.
Kobietaspojrzałananiegodesperackimwzrokiem
osa​czo​nejzwie​rzyny.
Kiedyspotykamczasemwnocy,kiedytak
błą​dzi,jakbybyławin​nymświe​cie...Mamdość.
Do​kądmiał​bymza​brać?spy​ta​łem.
ZabierzdoHa’Tun.Oniwiedzą,corobić
zpo​dob​nymidoniej.