Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Szlidalej,milcząc.Poprzedzałichmiękkiszelestrozsuwanychtraw;
dokołarechotałyżabyjednolitą,zgodnąmelodiąwiosny.Czasem
głośniejszyskrzekwystrzeliłponadmonotoniężabiegośpiewu,czasem
tempowznosiłosięraptowniewsilenutycrescenda,toznówopadało
dopianaipianissima,budzoneenergiczniepojedynczymigłosami
żabdyrygujących,nanoworozbrzmiewałoechemdonośnym,przy
swejgroteskowościdziwniesłodkieczyniącwrażenie.
Żabyśpiewajągodzinki,aprzewodziimjedenbratczyk;
słyszałamtakieśpiewywwiejskimkościółkunaPodlasiuucioci
HołowczyńskiejrzekłaAndzia.
PodługiejchwiliJaśzapytałciekawie:
Niebolicięgłowapopociągu?Mówprawdę!…
Trochę,aległównieszumiwniejnieznośnie.Tojednakwielki
strachiniepokójtakleżećnaszynach;nawetwszystkiekościmnie
bolą.
Ojej,żebyśty,Handziu,wiedziała,jakąjamękęprzeszedłempod
brzoząpłaczącą.Myślałem,żejeślicisięcośzłegostanie,odrazu
buchnąłbympodpociąg.Chociażniezachoruj,bojapotakiejsztuce
kiedyśprzezparędniciąglemiałemwrażenie,żelokomotywazemnie
niezłazi.Ponocachdusiłamniebestia.Iztobątakbędzie.
Cicho!Ktośidzie.
Zpowoduciemnościnatknęlisięnajakąśogromnąpostać,czarną
isapiącą.
Ktoto?
Owaa!Bożechorony!Niechsiępannuńcianiestracha
zamruczałgłosgruby,życzliwy.
Ach!ToGrześko!
Ajaszedłszukaćpannuńcięipaniczka,pankazał,żedługonie