Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ2
Gdytylkowychodzęnadwór,odrazuczujęsięlepiej.Wciąż
towarzyszącemirozdrażnienieustępuje,koijełagodnyzew
otaczającychmniekwiatów:goździków,lwichpaszczy,krokusów,
nagietek,fuksji,jaskrówistokrotekkwitnącychpośródtraw,ato
przecieżtylkołąkawokółnaszejchaty.Kiedywyjdęnaotwartą
przestrzeń,touczuciesięwzmożeimnieupoi.
NadrodzedoprzywołującejnaturystoiCyane.Jejzłoteoczy
przyglądająmisięuważnie,próbującodgadnąćprzyczynęzmieszania,
wokołonichwidzęcieniutkiekreseczki,cojestniemożliwe,bonimfy
przecieżsięniestarzeją,lecznajwyraźniejprzysporzyłamCyanetak
licznychzmartwień,żetroskawyrzeźbiłazmarszczkinajejtwarzy.
Chciałabympaśćwjejramiona.Chciałabym,żebymnieuściskała
ipowiedziała,żewszystkobędziedobrze.Ktowie,kiedyznówtrafi
siętakaokazja?Cokolwieksiędzisiajzdarzy,jakiegokolwiekwyboru
dokonam,nieczekamniewestchnienieulgi.
Zamiasttegowszystkiegouśmiechamsiędoniej.
–Nicminiejest.
–Wiem,żecitrudno–mówiCyaneidotykamojegoramienia.
–Chodźmystąd–odpowiadam.Niechcęniczegoudawać,adotego
bojęsię,żerozryczęsiętakbliskodomu.
Przezcałeżyciewydawałmisięzamały,stworzonytylkopoto,
byzniegouciec–zwłaszczapotym,jakujrzałampałaceOlimpu
stworzoneprzezbogówbiegłychwbudowlanymkunszcie–czylinie