Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ4
Spadamprzeztysiąclecia,chociażtrwatotylkosekundę.
Kiedysięgamdna,wbrewjakiejkolwieklogicewiem,żejestem
gdzieśindziej.Czujętonaskórze.Niemogęoddychać.Duszęsię
zszokupoutracienatury,któradotądzawszemnieotaczała.Jestem
odciętaodkwiatów.Apotemwmoimwnętrzugościcośinnego,
pozwalającmizaczerpnąćpowietrza.Cośnowegoicięższego.Czuję
podstopamiziemię,któraniejestmoja,tworzysięnowepołączenie.
Pierwszyrazwżyciujestemdalekooddomu.Iniemajużpowrotu,
wkażdymrazietojużniezależyodmojejwoli.
Oddychamztrudem,poczymwstaję,starającsiętozrobićnatyle
zwinnie,nailejestemwstaniepoupadkuztakiejwysokości.
–Natwoimmiejscuszybkozacząłbymsiętłumaczyć–słyszęsłowa
wypowiedzianerozkazującymtonem,głosemtakdźwięcznym,
żewibrująodniegościany.–Zróbto,nimsamwyciągnęwnioski
codotej…Obelgi.
Przechodzimniezimnydreszcz,którypowinnamopanować.Strach
tocoś,zczymmożnapracować,alemuszętosobieprzypomnieć.
Odgarniamwłosyztwarzy,wygładzamsuknięipodnoszęwzrok.
Widokjestoślepiający:płonąpochodnieumocowanenakilkunastu
kolumnach,światłoodbijasięodśnieżnobiałychścianilśniącejzłotem
posadzki.Kolumnyzbrązusąwysokieikręte,płaskorzeźby
wycyzelowanetakprecyzyjnie,żeartystamusiałsięwtymcelu
posługiwaćigłą.Krawędzieokolonesąportykami,pośrodkukomnaty