Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Bzyknięcialoftekipoświstśrutuzdająsięimwtórowaćwżałosnej
zgodzie.Azatymwszystkimgłośne,przeciągłe:Aaaa!
Niewiedzieć,czyechookrzyku,któryniosłazesobąsotnia,czy
wrzasktriumfu,którymczworobokiprzywitałyskuteksalwy.
Kozacyspięlikonie,rozpierzchlisię.
Samotnapika,wrażonawziemię,rozkołysanajaktrąconyręką
kłos.
Remiszewskidotknąłdłoniąkasztanki;skóranajejszyidrżała
lekko.Zapachprochuidymuzmieszałsięzzielonąwonią
osłonecznionej,nagrzanejpolany.Dobrze,pomyślał,jużnicinnego.
Nicwięcej.Nicmniej.
Sotniazawracała,zostawiającnatrawieidarnikilkuswoich,
nieruchomychjakżuki,naktórepatrzyBóg-człowiek,orazparękoni,
gnącychszyjeipróbującychwstać,bybieczaumykającymi
towarzyszami.
Budkiewiczpodjechałtakblisko,żejakwtedy,podBabicami
ichstrzemionazetknęłysięprawie.
Trzymaćpozycję?zapytał.Wargimiałprawierówniesinejak
okulary.Ichpraweszkiełkochwyciłowłaśniesłonecznypromień,
iczerniałodomajoraniczymskórzanałatazprzepaskijednookiego.
Majorzdjąłczapkęirazkolejnyotarłczołorękawem.Wysoko,
pospoconewłosy.
Ależemusnąłjeprzytymwierzchemdłoni,wydałomusię
dziwniezimne.
Milczał.Ajegoadiutantczekałjuż,żeRemiszewskisięgnie
zapazuchępozegarek.Alemajornałożyłtylkozpowrotemczapkę,
ipoprawiłją,jakbysamszykowałsiędoszarży.Niepatrzył
naBudkiewicza.Spoglądałtam,skądspodziewałsiędalszegociągu.
Izobaczył.Wśródburychpłaszczyopasanychrzemieniempasów
iładownic.Zielonąkurtkęzesrebrnymszamerunkiem,iczerwone,
owadzienogi,obejmującedorodnegosiwka.Azarazpotemdrugą,
trzecią,piątą.
Huzarzylejbgwardii.Uspokoiłsię,jakwtedy,gdyostryblask