Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
porżnieszfrajera,cogębątrzaskanaprawoilewo,myślisz,żebędzieszmiałspokój?
Tumójdroginiemaprzebacz.Pyskaczjestwchewrze,kumplima,rodzinębraci…
Dintojrarobisięnacałego.Niewiesz,ktoikiedykosąciwślepiazaświeci.Śledzia
możeszłyknąć,nawetsięniespostrzeżesz.Juchasięrynsztokamilejeprzez
dziurawca,conaroguklejentałapie.Tysięzaaksamitkaminieoglądaj,chceszsobie
ulżyć,waljakwdym!Alenażonęwybierzjakąśuczciwądziewuchę.
Zarumienionyopuściłemgłowę.Leonprzezchwilęmilczał.
–WieszHrabio–odezwałsię–początkowochciałemzałatwićgeszeftidoStaszowa
brykać.Terazsięłamię,wróciływspomnienia.Możejednakposiedzimytutroszkę
dłużej.TyzMikregoferajnąsiępomieściepobujasz,jastarekątyzwiedzę.Chawirę
namWładeczekszykuje,tobezpiecznieposiedzimyparętygodni.Cotynato?
–Posiedziećmożna–odparłemzuśmiechem,odprowadzającwzrokiemkilka
pensjonariuszek,którepodopiekąstatecznejmatronyszłyalejką.
–Heniek!Tyżabiogierze!–roześmiałsięTabakiera.–Tojatugębęsobiestrzępię,
honoricnotętwojąratujęprzedposzarganiematyco?Jakdziecko,całyczasza
babamisięoglądasz!
Spojrzałemnaniego.Przeciągnąłemsięiwstałemzławki.
–Chodźmycośzjeść,głódmnieścisnął.
Obiadobstalowaliśmywpodrzędnejknajpie.Mała,zadymionasalkazapchana
byłagośćmi.Lwiączęśćklientelistanowilirobotnicyzpobliskichfabryk.
Odstawaliśmyodtowarzystwa.Czułemsięobcoiniepewnie.Coirazłowiłem
nieprzychylnespojrzenia.Tabakierazdawałsięniezwracaćuwaginato,codziejesię
wokółnas.Zapetytempałaszowałmiskęflaków.Patrzyłemnaniegozniesmakiem.
–Leon,jaktymożesztodziadostwojeść?–spytałemskrzywiony.–Wiesz,co
krasulawtymnosiła?
–Czyjacibraciedogolonkazaglądam?Zajadasz,ażsięuszytrzęsą,purezgrochu
smarujesz,aniewidzisz,żeniedogolone?–Leonwskazałłyżkąnakawałekmięsa,
którywłaśniepodnosiłemdoust.
–Bardzośmieszne–fuknąłem,zrzucającnabrzegtalerzakawałekskóryzdorodną
kępkąszczeciny.
Drzwispelunyotworzyłysięztrzaskiem.Dopomieszczeniaweszłodwóch
mężczyzn.Nachwilęprzycichłknajpianygwar,wszystkieoczyzwróciłysięw
kierunkuprzybyszów.Wyższyznichmiałgładkoogolonągłowęistarannie
przystrzyżonąbrodę.Rozejrzałsiębacznieposali.Głębokoosadzoneoczy,skryte
podkrzaczastymibrwiami,zdawałysięprzewiercaćnawylotkażdego,nakogopadło
spojrzenie.Czołoznaczyłamugruba,pulsującażyła.Drugi,niewieleniższytęgidrab
szturchnąłswegotowarzyszaiskinieniemgłowywskazałnaszstolik.Spojrzelina
siebieiuśmiechnęlisięjednocześnie.Tęgicmoknąłcicho.Dorodnywilczur,którego
grubytrzymałnasmyczy,leniwiepodniósłsięzziemi.Powoliruszyliwnaszą
stronę.Ludziesiedzącyprzystolikachmimowolniepodsuwalikrzesłabliżejblatów,
robiącprzejściedlamężczyzn.Stanęlibezsłowaprzynaszymstoliku.Wilczurusiadł
izacząłwpatrywaćsięwmojegolonko.Leonpowolnymruchemodsunął
niedojedzoneflaki.Spojrzałnaprzybyszówispokojnymgłosemspytał:
–Pomócjakoś?Miejsceprzystolikuzrobić?