Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział3
Dzieńbyłpaskudny.Szłamdointernatumojejcórki,
adeszczmiarowobębniłwparasol.Samochódmusiałam
zostawićdwieprzecznicedalej,boniestetynieznalazłam
wolnychmiejscwnajbliższejokolicy.Niedenerwowałam
się.Mojedzieckoniejestzdolnedotego,bypoważnie
narozrabiać.Chociażprzyszłomidogłowy,żemoże
Lusiadojrzewaławolniejniżinniipostanowiła
wprowadzićokresburzyioporudoswojegożyciorysu
wła​śniewtejchwi​li.
Kiedywyszłamzzarogujakiegośkomunistycznego
budynku,owiałmniesilnywiatr.Deszczzacinałwtwarz,
aparasolkawygięłasię,ciągnącrękędotyłu.Pokilku
sekundachmocowaniasięzezłośliwymprzedmiotem
znówmogłamsłuchaćregularnieuderzającychkropel.
Widziałamjużprzedsobąbudynekzczerwonejcegły.
Tutajodpoczątkuwrześniamieszkałomojedziecko.
Miejscenapierwszyrzutokaniekojarzyłosięzniczym
dobrym.Przypominałokoszary,choćwnętrzebyło
odnowioneicałkiemprzyzwoite.Zdecydowanielepiejsię
prezentowałoniżakademik,wktórymmieszkałam
dwa​dzie​ścialattemu.
Pociągnęłamciężkiedrzwiiprzekroczyłampróg
in​ter​na​tu.Ude​rzyłmniesto​łów​ko​wyza​pach.
Odnalazłampokójwychowawcówienergicznie
zapukałam.Pochwilidrzwiotworzyłysięprzedemną
zim​pe​tem.Sta​nę​ławnichni​ska,kor​pu​lent​nako​bie​ta.
Dzieńdobrypowiedziałamzaskoczona.Szukam
paniWe​ro​ni​kiNo​wa​kow​skiej.
Wera!krzyk​nę​ławgłąbpo​ko​ju.Docie​bie!