Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Dobrze.PodamArturowitegraty,
aonjeposegreguje–powiedziałam,przesadnie
akcentującostatniesłowo.
–Cozrobi?
–Po-se-gre-gu-je.
–Onukładarzeczynastrychu?–spytałaszeptem
ciocia,ajakiwnęłamgłowąimałonieparsknęłam
śmiechem.–Skądtytakiegochłopawzięłaś?
–Niewiem.Jakiśwyjątkowyegzemplarzmisiętrafił.
–Położyłampalecnaustach,boniechciałam,żebyArtur
słyszał,żegoobgadujemy.Szczebledrabinkigłośno
zaskrzypiały.
–Muszęumyćręce–stwierdziłipomaszerował
dołazienki.
–Straszniedużokurzu–powiedziałamdocioci.–Idzie
sięudusić.Dlaczegotamsązabiteokna?
–Niewiem–odparła.–Mójbratzasłoniłjedechami.
A,czekaj…–Zamyśliłasię.–Pamiętam.Onepod
wpływemwiatrusięotwierały.Staresą,należałoby
jewymienić.Ażemywogólenastrychniechodziliśmy,
więcRysiuzabiłjedeskamiiposprawie.Arturnaserio
mazamiartamsprzątać?–spytałaszeptem.
Podeszłamdoniej,nachyliłamsięiodpowiedziałam:
–Sprzątaćnie.Segregowaćbędzie.Wiesz,ciociu,
stolikidostolików,krzesładokrzeseł.
Zachichotałyśmy.Odrazuprzypomniałamsobie
porządkimojegobyłegomęża.Najlepszymtegoobrazem
byłsamochód.Kiedycośzakołatało,bosięobluzowało,
towyrywałirzucałnasiedzenieztyłu.Oderwałtak
osłonkęnadprzedniąszybąorazdrzwiczkidoszafkiprzy
kokpicie,spodktórejwystawałykablewróżnych