Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Jechaliwolnobrzegiemrzeki,bopogodabyłafatalnaipadałdeszcz
ześniegiemorazwiałporywistyzimnywiatr.Podróżowaliprzezczęść
nocy,zatrzymującsiędopierowWoliBatorskiej.Byłtamduży
porządnyzajazd,więcNinapostanowiładaćdłuższyodpoczynek
zmęczonymludziomikoniom.SamagotowabyłajechaćdoKrakowa
nawetbezprzystanków,leczkoniebyłybardzoprzemęczone,abiednej
Jadzetakspuchłynogi,żeNinauznała,nianiakonieczniepowinna
poleżećjedendzieńwłóżku.NaskutekzimnejkąpieliwWiśleMira
sięrozchorowała.Kichałajakzmoździerza,ucinająccojakiśczas
kawałpłótna,bochusteczkijużniewystarczały.
Dopierotrzeciegodniawyruszyliwdalsządrogę.Słotaminęła
isłońceświeciłojużzupełniepowiosennemu.Uchyliwszyokno
wkarecie,damyprzyglądałysięmijanymwsiomimiasteczkom,
większymizasobniejszymniżświętokrzyskie.Niemogłysięnadziwić,
żenapisynaszyldachitablicachwjęzykupolskim.Terazpodróż
niebyłajużtakmęczącaimonotonna.Niemusieliobawiaćsię
patroli,awłagodnympowietrzupachniałanagrzanasłońcemziemia.
Ptakiświergotałyradośnienabezlistnychjeszczegałęziachdrzew.
Odszarychpólszedłzapachporuszonejroli,gotowejdosiewu.
PatrzącaprzezoknoNinadobóluzatęskniłazaMakowem.Jakże
tammusiałojużbyćpięknie…ZapragnęładosiąśćMignoniwyjechać
wpole,bypoczućwońswojejziemi,zatęskniłazawidokiem
ukochanychGórŚwiętokrzyskich.Pragnęłaprzechadzaćsię
parkowymialejamizidącymprzynodzeGrotem,obserwując
przemianydokonującesięwprzyrodzie.Pocieszałasięjedynie
nadziejąujrzeniaKrakowa,dawnejstolicypotężnejRzeczypospolitej,
miastanierozerwalniezwiązanegoznajświetniejszymokresem
wdziejachnarodu.Wyobrażałasobie,żezobaczywielkie,tętniące
życiemmiastoinasamymwstępiespotkałzawód…
NadKrakowemunosiłysięporannemgły,przezktóreprzeświecało
błękitneniebo.Minęlisennerogatkiijechaliwąskimi,brudnymi
uliczkami,gęstozabudowanymibrzydkimi,odrapanymikamienicami
czynszowymi,gdzieznajdowałaschronieniemiejskabiedota.Wtych
obskurnychruderach,przeważnieżydowskich,trudnobyłodopatrzyć
siępiękna.ZawiedzionaNinazezłościązatrzasnęłaokno.Stach
machnąłbatemnadgrzbietamikoni.Przyśpieszyłybieguipojakimś
czasiewjechalinaogromnyrynek.Karetapodskoczyłakilkarazy
nakocichłbachistanęła.Ninapierwszawysiadłairozejrzałasię
zciekawością.Tak,tomiejscebyłowłaśnietakie,jakjesobie
wyobrażała.Nadrynkiemgórowałystrzelistegotyckiewieżyce