Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Mirekwyszedłnataras,umazanybiałąfarbąijak
zwyklewzawadiackimnastroju.Saraotrząsnęłasię.
Wizjazniknęła.Niebyłogłosu,śmiechu,płaczu.Ani
kobiety.
–RobiłamzdjęciadlatatyiSylwii.
–Kiedyonaostatniotubyła?–zapytał,przystająctuż
obok.–Chybazdziesięćlattemu.
–Możliwe–przyznałaSara.–Wiesz,jakatoświatowa
kobietasięzrobiła.
–Poczekajnakoniecremontu.Jakwyśleszzdjęcia,oko
jejzbieleje.
–Chciałabym!Spójrznatedrzewa!Jezu,
sąprzepiękne...
–No,śliczniekwitną.Itakcoroku,niezmiennie.Jabłka
teżdobredają,niezakwaśne,zawszejezbieram.Wtym
rokustraszniewcześniezakwitłytedrzewa.
–Prawda?Powinnychybadopierowmaju...Aletym
lepiej.Marzenamówiła,żemajeszczewspiżarni
mnóstwosłoikówmarmoladyjabłkowejztegosadu.Nie
wierzę...–dodałapochwili.–Niewierzę,żetojestmoje.
Żewróciłam.
–Cóż,wróciłaśi...–Spojrzałwymownienajejstopy.
–Auu!–Odskoczyłajakoparzona.–Notobędępięknie
pachnieć!
–TowłaśniesąBrzeziny!–Mirekwybuchnął
śmiechem.–Och,ach,jakiedrzewa,alegównotojednak
gówno.
–Nonie,wczorajmytetrampki...
–Dziewczyno,tugumiokisąpodstawą.Dobra,
jaspadamdoroboty,atysięzachwycajdalej...Tylko
patrzpodnogi,bolichonieśpi!