Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Promieńświatłarozsądkuzdawałsiędocieraćdojej
zasnutejchmuramiduszyidelikatnyrumieniecnapłynął
najejpoliczek.
Proszęmiwybaczyć,sirwyjąknęławreszcie.Nie
znampanaiwyobraziłamsobie…
Pochyliłasię,byucałowaćdziecko.
Wyobraziłasobiepani,żepróbujęporwaćjejsyna?
Głaszczącgopogłówce,roześmiałasię
zzakłopotaniem.
Niewiedziałam,żepróbowałprzejśćprzezmur
odrzekła,poczymdodałapospiesznie:Mam
przyjemnośćrozmawiaćzpanemMarkhamem,prawda?
Skłoniwszysię,ośmieliłemsięzapytać,jakmnie
rozpoznała.
Pańskasiostrazłożyłanamkilkadnitemuwizytę.
RazemzpaniąMarkham.
Zatempodobieństwojesttakuderzające?
zapytałemzpewnymzaskoczeniem,amyślotakiej
możliwościniepochlebiłamitak,jakpowinna.
Niejakiepodobieństwoistnieje,jaksądzę
odpowiedziałazpewnymniezdecydowaniem
iprzyglądającsięmojejtwarzy.Pozatymzdajemisię,
żewidziałampanawniedzielęwkościele.
Uśmiechnąłemsię.Tenrodzajuśmiechumusiał
przywołaćwniejjakieśwyjątkowonieprzyjemne
wspomnienia,albowiemnagletwarzjejprzybrała
ówdumny,lodowatywyraz,któryzdałsięmitakbardzo
nieznośnywkościele.
Dowidzenia,panieMarkhampowiedziałaibez
dalszegosłowaczyspojrzeniawycofałasięwrazzeswym
dzieckiemdoogrodu.
Janatomiastskierowałemsięwdrogępowrotną
dodomupełengniewuirozżalenia,choćniepotrafiłbym
podaćprzyczynyowychuczuć.
Dodomuwstąpiłemtylkopoto,abyzostawićtam