Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Uśmiechnąłemsięteżswobodnie,rozwarłemgościnniedrzwiikiedywchodzili,
ceregielącsię,dokorytarza,jabłyskawiczniewmyślachodgadywałemcelich
odwiedzin.Dziękinimpodpisałemdziesiątkipetycji,memoriałówiprotestów
kierowanychprzezlatadonaszegomałomównegowtymwzględziereżymu.Kilkarazy
traciłempracę,wielerazybyłemcichcempozbawianyprawobywatelskich,prawie
codzienniepodlegałemjakimśdrobnym,niewidocznymszykanom,októrychwstyd
nawetwspominać,alektóre,zsumowaneprzezlata,mocnozniechęcałydożycia.Więc
ściskaliśmysiękordialnie,przepychającsięwciasnymkorytarzu,ciągleztymi
uśmieszkamistarychkumplów,alejajużbyłemdobrzenapiętyizasychałomiw
gardle.
Wreszcieznaleźliśmysięwmoimpokojuiusiedliśmywdrewnianychfotelach,w
jednymrzędzieniczymwsamolocielecącymkunieznanymipodniecającym
przygodom.
-Dobrzewyglądasz-rzekłHubert,stawiającoboksiebiezłowróżbnąteczkę.
-Tobieteżniczegoniebrakuje-powiedziałemżyczliwie.
Chwilęprzyglądaliśmysięsobiezeskrępowaniem.Hubertopierałżylastedłonie
nalasce.Oślepłeokobyłonieruchome,drugiezmrużyłiprzyglądałmisięnito
przyjaźnie,nitoironicznie.Kiedyś,wzamierzchłychczasach,zostałskatowanymoże
przezpodziemieantykomunistyczne,amożeprzezoficerówśledczychz
Bezpieczeństwa,iodtegozapomnianegojużprzezwszystkichincydentuchodził
zawszeolasceiszwankowałnazdrowiu.Rysio,któregopamiętałemjeszczejako
złotowłosegoaniołka,byłterazprzytytymłysawymblondynem,kapłanem
afabularnychpowieścibezznakówprzestankowychibezdialogów.
Dobrzewyglądaliśmy,jaknastarychpryków,tofakt.Aletapauzamilczenia
trochęsięprzedłużałainależałocośpowiedzieć.
-Możenapijeciesiękielicha?
-Kielichniezaszkodzi-rzekłHubert.-Acomasz?
-Czystą.Kartoflaną.Zimportowanychkartofli.
-Totymbardziejniemożnaodmówić-głosHubertabyłtubalny,jakby
ustawionynawiększepomieszczenieniżmójzagraconypokój.
Kiedywydobywałemzszafkiflaszkęikielichy,obajzRysiemrozglądalisię
dyskretniepopokoju.Zabulgotałpłynzimportowanegosurowca,przycupnąłemna
brzeżkufotelu.Papierosnaczczotoniezdrowo,alesetakartoflankitopoprostu
śmierć.Możeilepiej.Uniosłemkieliszekdogóry.
-Zapomyślność.
-Twojezdrowie-odezwałsięwreszcieRysioiszybkoprzełknąłzawartość
kieliszka.
Zaoknemucichłnachwilęwiatritopoleodwróciłysiędojrzałąsolidnązielenią
wnasząstronę.Dombył,jaknazłość,wyjątkowocichyinaszemilczeniestawałosię
corazgłośniejsze.Alepostanowiłemtwardonieodzywaćsięizmusićichdoodkrycia
kart.
Hubertodstawiłzrozwagąkieliszek.
-Małowychodziszzdomu-powiedział.
-Atak.Jesieńmnierozstraja.
-Depresyjka?
-Chybacośwtymrodzaju.
-Piszeszcoś?
-Właśnierozpocząłem.
Przyglądałmisięjakbyzniedowierzaniem.Rysionalałsobienastępnegodzioba.
-Icotobędzie?
-Nicrewelacyjnego.Przyszłamiochotanapisaćtrochęgłupstwosobie.
7