Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
mogłazawieraćapelozniesieniekaryśmierci,tomniecenzuralnychwierszyalbo
zwykłąbombędomowegowyrobu.
-Zaczekaj,Hubert-przytrzymałemjegorękę.-Powiedzmiprywatnie,jak
człowiekczłowiekowi,dlaczegowyznaczyłeśmnie?
Wyrwałrękęzmojejdłoni.
-Janikogoniewyznaczam.Mamtakiesameprawajakty.Iobowiązkitesame.
-Alemusibyćcośwemnietakiego,żejasięnadaję,ainnimniejsięnadają.
Deszczzamgliłszyby.Jakieśdzieckowsąsiedztwiegrałojednympalcem
melodię,którąpamiętałemzdawnych,bardzodawnychlat.
-Przecieżtyżyjeszobsesjąśmierci-szepnąłHubertochryple.-Janigdytwego
kompleksunietraktowałemjakomanieryliterackiej.Tyzśmierciąjesteś
najbardziejspoufalony,tysięjejniepowinieneśbać.Najstaranniejprzygotowałeś
siebieinasdoswojejśmierci.Oczymmyślałeś,zanimtuprzyszliśmy?
-Ośmierci.
-Widzisz,onajestprzytobie.Wystarczypodaćrękę.
-Wystarczypodaćrękę.
-Tak,tylkotyle.
-Dziś?
-Dziśoósmejwieczorem,kiedyskończąsięobradyzjazdupartiiidelegaciz
całegokrajuwyjdąprzedgmach.
-Aoniwszyscy?
-Kto?
-Ci,potrzebninarodowi.
-Oniwgrzechuiświętości,wkonformizmieibuncie,wzdradzieiodkupieniu
przeniosąwwiecznośćduszęnarodu.
-Łżesz.Udławiszsiębrednią.Jużwychodzącioczyzorbit.
Rysiozerwałsięzfotela,przewracająckieliszek.
-Zostawgo!-krzyknąłizacząłszperaćwzanadrzuHuberta,któryzesztywniał,
wyciągnąłnogi,jakbychciałobejrzećwłasnezabłoconebuty.Rysiojąłwpychaćmuw
zsiniałeustabiałegrochytabletek.Przemocąwlałmiędzyzaciskającesięzębykilka
kropelwódki.Hubertruszyłżuchwami,przymknąłpowieki,potemrozgryzłjedną
tabletkęispróbowałprzełknąć.
Ktośdzwoniłdodrzwi.Otworzyłemzatrzasktrzęsącymisięrękami.Wprogustał
podchmielonygość,trzymającsięfutryny.
-Niechpannabierzewody,bozamykamy-buchnąłkłębemniestrawionego
alkoholu.
-Mniejużwodaniepotrzebna.
-Dowannyproszęnapuścićigdziesięda.Nacałądobęodcinamy.
-Dziękuję.Pewnierurapękła?
-Wszystkopęka.Możnaupanaposiedziećzkwadransik,boledwonanogach
stoję?
-Przepraszam,aleprzyjacielzasłabł.Muszęsprowadzićpogotowie.
-Wszyscysłabiwdzisiejszychczasach.Niebędęprzeszkadzać.Zdrowiażyczę.
-Nawzajem.
Poszedłstukaćdosąsiadów.Wróciłembiegiemprzezkorytarz.Hubertsiedział
jużwyprostowanywswoimfotelu.Uśmiechałsięboleśnie,żebyukryćnagłypopłoch.
-Zadzwonićpolekarza?
-Nietrzeba.Jużdobrze.Tonaczymstanęliśmy?
Jakwielkilatawiecpłynąłprzezdachymiastaspłachećsłonecznegoświatła.
Znajomywróbelwskoczyłnaprętbalustradyidziwiłsię,żegoniewitam.
-Hubert,czyjestsens?Czytywierzyszwtensens?
11