Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ2
Kiedyobudziłamsięranowswoimstarympokoju,przez
chwilęmiałamwrażenie,żewakacje.
Tak,tak,pamiętam.Konieclipca,więccomabyćjak
niewakacje?Jużtłumaczę.Nie,niechodziłomiowakacje
wrozumieniukalendarzowym,raczejocośinnego.Oto
uczucie,jedynewswoimrodzaju,oniczymniezmąconą
beztroskę.Kiedymaszdziesięć,dwanaścielat,otwierasz
oczyijużwiesz,żedziśmożewydarzyćsięwszystko.
Albonicitobędzietaksamodobre.Upływczasutraci
jakiekolwiekznaczenie,zapominaszoistnieniuzegaraczy
kalendarza.Jakidziśmamydzień?Poniedziałek?Piątek?
Bezróżnicy.Zasypiasz,kiedychcesz,aranobudziszsię
takpoprostuileżysz,leżysz,każdąkomórkąciała
chłonąccudownośćtejniekończącejsięchwili.Nadworze
rozlewasięblasksłońca,przezotwarteoknowpada
zwiatremwońkwiatówkwitnącychwogrodzie,azdołu,
zkuchni,dobiegabrzęknaczyńistłumionygłosbabci
mówiący:„Dajspokój,niechśpi,odtegowakacje”.
Nowięcwłaśnietakiewakacjemiałamnamyśli.
Nitostanducha,nitoczas,kiedyjeszczenicniemusisz,