Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ3
Napierwszyrzutokadzielnicaniezmieniłasięprawie
wcale.Bardzotomiłezjejstrony,przynajmniejnie
musiałamsięzastanawiać,gdzietakwłaściwiejestem
iczyskręciłamdobrze,czyjednakoprzecznicę
zawcześnie,zapóźnoalbownietolewo.Nawet
pęknięciaiwybrzuszeniawpłytachchodnikowych
wydawałysięwypadaćwtychsamychmiejscach
conajwyżejtrochębardziejzarosłymchem.Szłam,
rozglądającsięzzaciekawieniem.O,proszę,ztamtego
drzewaspadłam.Otenkrawężnikrozwaliłamsobieduży
palecunogi.Anatamtejgórcepołamaliśmysanki,gdy
źleoceniliśmystromiznęideszczułkiniewytrzymały
impetunaszychciałprzytwardymlądowaniu.Niejedne
butyzdarłamnatychuliczkach,niemówiącjuż
okolanach,wiedziałam,gdziemożnaprzejśćnaskróty,
agdzielepiejiśćnaokoło,czyjpieschętnieskosztowałby
świeżegoprzechodnia,gdybytylkodosięgnąłmiędzy
sztachetami,aczyjwywalałsięodrazubrzuchem
dogóryipiszczałnasamąmyśloczłowieku.Noigdzie
sprzedawalinajlepszelodyśmietankowe,zautomatu,
rzeczjasna,boinnychnieuznawałam.