Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
spojrzał,syknął,skrzywiłsię,apóźniejoświadczył
chłodno:
Niestetymuszęgomiećnajpóźniejzagodzinę.
Pro​szęponiegopo​je​chać.
Oczywiście,paniedyrektorzepotaknęłamochoczo
inatychmiastsięgnęłampotorebkę,żebywyjść.Poczym
prak​tycz​niewy​bie​głamzbiura.
Krzy​siekdo​go​niłmnienapar​kingu.
Gośka!
Wsiadałamjużdosamochodu,więczawisłam
rozkroczona,cowtejkieccewyglądało…ekhm…
powiedzmy,żeaktualniemożnabyłodostrzecprawdę
słówKo​wal​skiegosprzedkilkugo​dzin.
Cojest?warknęłam,wściekłabardziejnasiebieniż
naKrzyśka.
Niezabijajwzrokiem.Zaśmiałsięnerwowo.
Wró​ciszjesz​cze?
Jadętylkopopendrive.Żabapotrzebujeraportu,który
zostawiłamwchacie.Będęzapółgodzinyuspokoiłam
go.Aco?zainteresowałamsię,boładnabuźkapana
Smo​lo​rzawy​da​wałasiędziw​niespięta.
Przy​gryzłdolnąwargęimil​czał.
Jezu,Krzy​siek!Spie​szymisię!
Chciałemcięzabraćnadrinkapopracy
wy​mam​ro​tałwkońcu.
Zagapiłamsięnaniego,kompletniezaskoczona.Io
tocałehalo?Żebymposzłaznimnadrinka?Potakim
wstępiemożnasiębyłospodziewaćconajmniej
wyznaniamiłościalboiujwieczego.Nibyrzeczywiście
terminsobiewybrałgówniany,bonawetjeślimój
ukochanymałżonekniekonieczniepamiętałourodzinach,
mia​łamjesz​czero​dzi​ców,brataicórkę…
Go​sia…
Sorki,Krzysiek.Dzięki,niestetymoirodzicewpadną
wie​czo​rem.
Tomożepóźniej.Wbijałwemnieteswojecudne