Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Takimjaktyniesprzedajesięniczegowarknął.Niewieszotym?Aniskrawka,ani
jednejkomórki.
Nie,tonieprawda!krzyknęła.Jestemzasłużonadlapaństwa,przecieżmieszkam
tuwuznaniu,zapracowałam!
Mów,stara,gdzieposzli?Podskoczyłkuniejizacząłszarpaćzaramiona,awtedyjej
piesporuszyłsięipochwyciłgozębamizanogę.
Mężczyznaodwróciłsięrozwścieczonyizaklął:
Ty,bydlę!
Izacząłkopać.Piesskomlał,jęczałiusiłującwydostaćsięspodgradurazów,
wczołgiwałsiępodławkę.Odciosunaglepękłarurka,kobietachwyciłasięzagardło,
zabrakłojejtchu,pieswpełzałcorazgłębiejpodławkę,kobietatrzepałarękamiwpowietrzu,
jejpociętatwarzsiniała,otwierałausta,łapiącpowietrze,leczupadładotyłu
iznieruchomiała.Mężczyznaocknąłsię,apotempowoliotarłbutomiękkierośliny.Nie
spojrzawszynawetnazwłoki,poszedłprzedsiebie.Naławceleżałonieruchomepółciała
człowieka,apodnimzdychałstarypies,odłączonyoddawczyniżycia.
Bieglipomiędzyprostokątamidomów,apnączaprzyklejałysięimdoodzieży.Piękne
ibłękitneoczychłopcarozszerzyłstrach,gładkiepoliczkidziewczynyspurpurowiały
odwysiłku.Zobaczylinagleprzedsobążelaznąbramęnawpółotwartą,alewrośniętą
wziemięioplecionągęstwąkleistejzieleni.Choćbyłazardzewiałairzeźbionawdziwaczne
wzory,przypominaławejściedoichdzielnicy.Pomyśleli,żebyćmożeokrążylimiasto
idotarlidoniegoodtylnejstrony,więcbeznamysłuwpadliwcieńimrokgęstychdrzew.
Byłtostarycmentarz.Wciemnozielonejtrawiestałyolbrzymiegrobowcezczarnego
gładkiegokamienia,abramkiprowadzącedoichwnętrzaodsuniętonabok,więcwyraźnie
zobaczyliczarnetrumnyzzetlałymiresztkamitiulupobrzegachiwysuszonezwłoki
prześwitująceprzezgnijącewieka.Wysokiedrzewałączyłysięugórygałęziami,nieomal
całkowiciezasłaniającniebo.Wciemnościzobaczylistojącynapolanieolbrzymi,czarny
karawan,sutoozdobionylśniącymizłoceniamiwkształcieliściitrupichczaszek.Nieopodal
pasłysiędwaczarnekonie,ichzadylśniłyaksamitnączerniąwwąskimpromykusłońca
międzyliśćmi.
Stanęlizadyszaniioślepieniświatłemwmroku.Nagleusłyszeliszumyizewszystkich
grobowcówzaczęliwychodzićludzie.Niektórzy,właśnieobudzeni,wydostawalisię
ztrumien,odstawiającnabokwieka.Stanęlikręgiemipochwilijakzahipnotyzowani
wpatrywalisięwchłopcaidziewczynę.Aonizaczęlikrzyczeć,wprzerażeniuobejmującsię
ramionamiizaciskającpowieki,leczcochwilajeotwieraliipatrzyli,czyniewyciągająsię
ponichpazurykościotrupów.Toteżniedostrzegli,skądwyszedłmężczyzna.
Niebójciesiępowiedział.Jesteśmyżywi,jakiwy.
Zamilkliizastyglizotwartymioczami.Mężczyznaniemiałwłosów,oskalpowanogo,
abliznaciągnęłasięwzdłużbrwi.
Jestemtuprzywódcą,ufam,żepozostaniecieznami.Skorotuprzyszliście,macie
świadomość,żejesttojedynebezpiecznemiejscenaświecie.ŻyjesięnamjakuPanaBoga
zapiecem.Tylkomymożemysięnazywaćludźmiszczęśliwymi.
Właśniewtymmomencieusłyszelidzikiewyciedobiegającezpobliskiegogrobowca.
Spojrzeliwtamtąstronę.Wokienkunawpółwrośniętymwziemięzaprzerdzewiałymi
kratamipojawiłasiębiałatwarz.
Niezwracajcieuwagi,tobiednakobieta.Jejmężowiwydarliserce.
Kto?!wykrzyknęlijednocześnie.