Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Ocochodzi?–zapytałaDobrowicz.
–Ostarą,głupiąlegendę.–Flambertschowałdłoniedokieszeni,
abyukryćzdenerwowanie.–Skoronicnieznaleźliście,narazie
tonieistotne.
–Mhm–mruknęłapodnosemaspirant.
Dobrowiczwiedziała,żeszefniemówijejwszystkiego.Zdradziło
goniespokojnezachowanieizaniepokojonespojrzenierzucone
wstronędoktorZabłockiej.Niemiałajednakzamiarudrążyćtematu.
Wiedziała,żenapełnezaufanienowychkolegówbędziemusiałasobie
zasłużyć.OstatnimrazemwOrlicachbyłozupełnietaksamo.
***
Marzec1996r.
Dzisiajnaplażystałosięcośniedobrego.Widziałemniebieskieświatła
ipanówwczerwonychkurtkach.PrzyjechałteżpanKazikswoim
służbowympolonezem.Przeztocałezamieszanieniemogłemnakarmić
mewsuchymchlebem.Napewnonamnieczekały–odmiesiąca
codziennieprzychodziliśmyzbabciąnanadbrzeże.Rzucaliśmy
czerstwekawałkibułekwpowietrze,aptakiłapałyjewlocieswoimi
wielkimidziobami.Piszczałyprzytymgłośno,przekrzykującszum
spienionychfal.Ichociażprzedwyjściemmusiałemwkładaćdwiepary
wełnianychrękawiczekorazczapkę,któraspadałaminaczoło,zawsze
zniecierpliwościączekałemnatenspacernadmorze.
PrzynajmniejposzliśmywodwiedzinydoKaroli.Onamatakiładny
dom,wktórymzawszejestciepło.MamusiarozsiadłasięzpaniąElą
wkuchni.Szeptałyoczymś,zajadającmakowiecipopijająckawę
zmlekiem.Nielubiękawy.Kiedyśspróbowałemiprzezcałydzień