Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
warstwasrebrzystejszadzi.Palcezaczynałymicierpnąć.Chociażnikt
niepróbowałmniezatrzymać,itakniepowinienembył
tuprzychodzić.Jeślimatkasiędowie,żewłóczęsięponocy,znowu
misiędostanie.Mawia,żerozsądnichłopcytakniepostępują.Aja
przecieżjestemrozsądnymchłopcem.
Zawszelubiłemchodzićnadmorze.Uwielbiałemsłuchać
spienionychbałwanów,obserwowaćgalaretowatemeduzypływające
wkałużachnaplaży,stąpaćpośliskichkamieniachoblepionych
zielonymiglonami.Nieprzeszkadzałmiwiatr,którypotrafiłsypnąć
piaskiemwoczy.Nienarzekałemnaprzenikającądoszpikukości
wilgoćaninalodowatąwodępozbawiającączuciawnogach.Czasem
miałemwrażenie,żenadbrzeżemniehipnotyzuje.Jestpoprostuinne
niższarośćmiasta,betonowechodnikiizasłanełupinamisłonecznika
alejkiwparku.
Głośnyhuk,przypominającygrzmotpioruna,wyrwałmnie
zzamyślenia.Otworzyłemszerokooczyisięrozejrzałem.Zrobiłosię
ciemno.Słońceskryłosięzachmuramizwiastującymiulewnydeszcz.
Poderwałemsię.Niechciałemzmoknąć.Itakbyłemjuż
przemarznięty.Razjeszczespojrzałemwstronęmorza,machnąłem
rękąnapożegnanie,jaktomiałemwzwyczaju,iskierowałemsię
wstronęklifu.Grzązłemwmokrympiachu.Czarnemuszelkiomułka
jadalnegodrapałymniewstopyiwchodziłymiędzypalce.Krok
zakrokiemzbliżałemsiędopowalonejsosny.Wiedziałem,żeodniej
mojawędrówkastaniesięłatwiejsza,boplażazamienisięwleśną
ściółkę.Poposzyciuwygodniejsięchodzi,chociażtrzebauważać
naszyszkiiżukibuszującewrunie.Nasamąmyślotychwielkich
owadachdreszczprzeszedłmojeciało.Przyspieszyłem.Łydkipiekły
mnieniemiłosiernie.
Zatrzymałemsięprzydrzewie,bywyrównaćoddech.Byłem
wyczerpany.Myślokrótkimodpoczynkukusiłamniejakciastka