Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
bić,policzkimrowią.
–PrzecieżJustynaspadłazeschodów–przypominam.
Spoglądanamnie.Jegotwarzściągasięwgrymasie
niezadowolenia.Nicjużjednakniemówi,tylkowracawzrokiem
naprzedniąszybę.Trąbinakierowcę,którynierusza,choćzapaliłosię
zieloneświatło.
Niemusimyotymrozmawiać,jeśliniechcesz–myślę.Jazresztą
teżniepotrzebujęteraztakichrozmów.Muszęwpierwszejkolejności
dojśćdosiebie.
Przezresztędrogimilczymy.Zjednejstronyczujęulgę,żejestem
jużpowizycienakomendzie,zdrugiej–ogarniamnieniepokój.Nie
wyobrażamsobie,żepotymwszystkimmiałabymznowuzostaćsama.
ŻeArekodwieziemniedomieszkaniainatymkoniec.Żenie
będziemyjużutrzymywaćkontaktu.Tostraszne,jaksilniedziała
namniejegoobecność.Zawszetakbyło.Nieucieknęodniego.
Właśnieutwierdzamsięwprzekonaniu,żetegotypuranczasnie
leczy.
Arekparkujepodmoimblokiem.Tymrazemniegasisilnika,
coprzyjmujęjakojasnykomunikat.Naszczasdobiegakońca.Rośnie
wemniepanika.Odwczorajszychwydarzeńciąglemitowarzyszył.
Możenieciągle,alepozamieszkaniem.Terazbędęzdananasiebie.
Zastanawiamsię,copowiedzieć,żebyprzedłużyćnaszespotkanie,
żebyzatrzymaćgoprzysobie.
–Aco,jeślitenataksiępowtórzy?–rzucampierwsze,
coprzychodziminamyśl.
Wmoimgłosiepobrzmiewalęk.
Arekgłośnowypuszczapowietrzeiodruchowokładziedłoń
naoparciumojegofotela,prawiemuskającminiąszyję,jakbyznowu
chciałmnieprzytulić.
–Wczoraj,kiedyprzechodziłamkołodomuJustyny,jejsąsiadka