Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
odranabyłoupalnie,aletenżarwydawałsięniedozniesienia.
Ażskóramniepiekła.Zwłaszczanatyłku.
Cholera!Wjednejchwilidotarłodomnie,żeprzecieżniemam
nasobieniczegopozabielizną.Wdodatkubardzoskąpą,prawienic
niezasłaniającą.
–Puszczajmnie!–krzyczałam,próbującsięjakośprzednim
bronić,kopiącgoalbowłaściwiestarającsiętozrobić,bojegosilne
dłonieskuteczniekrępowałymojeruchy.
Zadarłamwyżejgłowę.Jakimścudemudałomisięzdmuchnąć
włosy,którewciążzasłaniałymitwarz.Naustacisnęłymisię
przekleństwa.Tenfacetoszalał!Onnaprawdęzbzikował!Corobi?
Nacosobiepozwala?Coplanuje?Nagledotarłodomnie,żewłaśnie
teraz,wciążniosącmnienaramieniu,przechodziprzezbarierkę
okalającąbalkon.Naprawdęmuodbiło?!
–Nieszarpsię,docholery!–warknął,zanimzdążyłamotworzyć
usta.
Potemprzeszedłnadrugąstronębalustradyizmierzałwprost
nadługaśnądrabinę,której,mogłabymprzysiąc,wcześniejtutajnie
było.
–Puszczaj,ty…ty…
Wtedykątemokazauważyłampłomieniebuchającezokna
sąsiedniegomieszkania.Toniedziałosięnaprawdę!
–Powiedziałem,nieszamoczsię,boobojespadniemy
–usłyszałamkolejneostrzeżenie.
Wtedyodruchowospojrzałamwdół.
Japierdolę!
WIKTOR
Ratowanieludziostatniostałosięmoimcelemwżyciu.Alekiedy