absurdalnietowygląda!Albotrzebajeodwrócić,alboLottieiKezia
teżmusząstanąćnagłowach.Miałaochotępowiedzieć:
–Stańcienagłowach,dzieci,iczekajcienasklepikarza.
Wydałojejsiętotakniesłychanieśmieszne,żeniebyławstanie
skupićsięnatym,comówipaniSamuelowaJosephs.
Tłuste,skrzecząceciałooparłosięobramę,awielkagalaretowana
twarzuśmiechnęłasię.
–Niechsiebaniniebartwi,baniBurnell.LoddieiKeziazjezo
obiadzboibidzieciakabi,apotebodbrowadzejedosklepikarza,żeby
wsiadłynajegowóz.
Babciazastanawiałasię.
–Tak,torzeczywiściejestnajlepszyplan.Jesteśmypanibardzo
wdzięczne,paniJosephs.Dzieci,powiedzcieładnie:„Dziękujemy
pani”.
Dwaprzygnębionegłosikizaćwierkały:
–Dziękujemypani.
–Ibądźciegrzeczne,dziewczynki,dobrze?I…podejdźcietu…
–dziewczynkipodeszły.–NiezapomnijciepowiedziećpaniJosephs,
gdybyściepotrzebowały…
–Tak,babciu.
–Niegsiebaniniebartwi,baniBurnell.
WostatnimmomencieKeziapuściłarękęLottieirzuciłasię
wstronępowozu.
–Chcęjeszczerazdaćbabcibuzinapożegnanie.
Alebyłojużzapóźno.Powózpotoczyłsiędrogą,zpękającą
zdumyIsabel,którazadzierałanosaprzedcałymświatem,
zwyczerpanąLindąBurnellizbabcią,macającąwswoimczarnym
jedwabnymworeczku,doktóregowostatniejchwilipowrzucałamasę
jakichśdziwnychprzedmiotów,zaczymś,cochciałaterazpodać
córce.Powózpołyskiwałwsłońcuidrobnymzłotympyle,kiedy