Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Stoperpiknąłrównopoodmierzonejminucie.
Wstałem,otrzepałemspodenkiikrzyknąłem:
Tato!Tato!Chodź!Meczjużgrają!Nawięcejnie
byłomniestać.Traciłemsiły.Wyszliśmytrzygodziny
przedmeczem.Normalniedojścienastadionzajęłoby
górapółgodziny,aleonwciążniewychodził.
Usiadłemnakrawężnikuiukryłemtwarzwdłoniach.
Zastanawiałemsię,czydobrzezrobiłem,prosząctatę,
byposzedłzemnąnamecz.Alewszyscyszli,każdy
zmoichkolegówzblokuizklasybyłnatymcholernym
meczu.Mamaniechciała,żebymposzedłsam,botobył
jedenztychbratobójczychpojedynków,gdziepolicjajest
wszędzie.Meczpodwyższonegoryzykawczwartejlidze.
Ludziomodbijałapalmaniezależnieodpoziomu
rozgrywek.
Nadowódunoszącychsięwpowietrzuemocji
usłyszałemgdzieśwtleprzekleństwaijękizawodu
zoddalonegozaledwiedwieściemetrówodnasstadionu.
Tatawciążniewychodził,naszczęścieżadengoljeszcze
niepadł.Słyszałbym,gdybystrzelili.
Niemogłemzadzwonićdomamy,ciocianibabci.
Popierwszedlatego,żeniemieliśmywtedytelefonu,
apodrugie,zakładając,żemamystacjonarnąpuszkę,
skądmiałbymzadzwonić?Automatpodsklepembył,ale
bezsłuchawki.Ktośprzybudcenapisałsprayem
Jadzia
jestdziwką
.Czaskomórekrodziłsięwbólachitylko
najbogatszychstaćbyłonanoszeniecegłyprzypiętej
dopaska.Znowuzostałemsam.Bezradny.Zły.
Opuszczony.
Jakiśwrednydzieciakprzeszedłobokmnie.Trzymał