Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ1
Porazpierwszywstydziłemsięojca,gdymiałemdziesięć
lat.Apotemniepotrafiłemsięjużztegootrząsnąć,
bowstydciągnąłsięzamnąprzezcałeżycie.
Prześladował,poniżał,upokarzał.Iwiedziałem,wgłębi
sercaczułem,żenigdymnienieopuści.
Tobyłoupalnesobotniepopołudniepodkonieclat
osiemdziesiątych,wniewielkimmiasteczku,jakich
sątysiące.Miejscowość,którą,jeślinietrafisznakorek,
miniesznatrzecimbieguwdwieminuty.Amoże
iszybciej.
Wsezoniepiłkarskimcodrugasobotaprzeobrażałasię
wwielkieświęto.Tegomajowegodniapogodawyjątkowo
dopisywała.Lokalnyklubgrającywczwartejlidze
rozgrywałswójmeczwczesnympopołudniem,
cosprzyjałomiejscowympijaczkomchłonąćmorze
alkoholuodwczesnychgodzinporannych.Jednymznich
byłmójojciec,któregowybłagałem,byzabrałmnie
namecz.Nienawidziłpiłkinożnej,wogólesport,
nieważnejakadyscyplina,dlaniegomógłbynieistnieć.
Uważał,żejedenastuidiotówbiegającychzaskórzanym
flakiemtonieporozumienie.Aleostateczniezgodziłsię
pójść,bojegokumpleodkieliszkateżmielisiętam
zjawić,coniebyłożadnymzaskoczeniem.
Sobotazmeczemczybez,jakietomiałoznaczenie?
Większośćznichprzychodziłanagazie,azapazuchą
kryłosiękolejneszkło.Wmiasteczku,wktórymkażdy