Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zastanawiałsięFlynn,leczniemiałczasunaszukanieodpowiedzi.
Stojącjużwcieniudrzew,porazostatnitegodniaobjąłwzrokiem
rodzinnąplantacjęBuckleyów,założonąwtysiącsześćset
pięćdziesiątymszóstymprzezojcaTerrence’a–Richarda.
Chłopakniemiałzłudzeń.„Niewrócętu”,pomyślał.Nigdywięcej.
Poganiaczwciążkrzyczał,wciążsmagałbatogiem,wciążwęszył.Nie
sądziłbowiem,żestajennymógłbytakpoprostudaćnogę.
Kingstonominąłszerokimłukiem,kroczącwyciętymwgęstwinie
duktem,któryażlśniłodblaskuoślepiającegosłońca,wspinającegosię
wkierunkuzenitu.Podrodzemijałkupieckiewozy,załadowane
trzciną,bawełnąitytoniem,farmerówciągnącychleniwewoły,
odzianychwnibytorzeźniczefartuchypoganiaczy,którzyniczym
bydłognalinaprzódgrupyciemnoskórychniewolników.
Późniejwyszedłnaotwartąprzestrzeń.Stądmiałwidoknacałe
miasto,otuloneodpółnocyiwschodupasmamiwieczniezielonych,
spowitychkłębamiparyGórBłękitnych.Flynnwidziałbiałeiceglane
domyopłaskichdachach,wystającyponadniekościółzbiałychdesek,
powiewającąnaletnimwietrzeflagęImperiumBrytyjskiego,która
niczympioneknamapieustawionabyławsamymśrodkumieściny.
Dalej,naprzypominającejlustrotafliwodypołyskiwałybiałejak
mlekomasztystacjonującychwporcieokrętów.Domiastaodstrony
zachodniejciągnęłydziesiątkiwozów.Kingstonbyłojakmrowisko–
tłoczneipełneżycia.Widokzapierałdechwpiersiach.
Niebyłosensuzapuszczaćsięwlabiryntwytyczonychwlinii
prostejulic.WszakżePortRoyal–miejsce,gdziecumowałyokręty
niewpuszczonedoZatokiKingston–znajdowałosiępodrugiejstronie
szerokiegonawetnatrzymilebasenu.TostamtądodpływałaFortuna,
statekhandlowy,októrymchłopakniewielewiedział.Tamteżmusiał
sięzawszelkącenędostać.Terazniebyłojużodwrotu.
Pozatymniemiałpieniędzy,byopłacićprzewóz.Czekałgozatem
marszwzdłużcypla.