Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Blasksłońcadawałsięweznaki.Flynnżałował,żenieukradł
kapelusza.
Stojącenawąskimbalkoniekurtyzanymiałydoskonaływidok
naportorazjednązzatłoczonych,głównychulicdoniego
prowadzących.Kobietyplotkowałybezogródek,swymiwdziękami
kusiłydobijającychdoprzystaniżeglarzy,aczasem,wyłączniedla
rozrywki,plułynakapeluszespieszącymsięwdolemężczyznom.
Kurtyzanynieliczyłyczasuanipieniędzy,boczasuipieniędzymiały
akuratpoddostatkiem,bypozwolićsobienaleniweobserwacje
zkrzywegobalkonu,gęstoupstrzonegomewimiodchodami.Rzecz
jasna,gdypojawiałsięklient,natychmiastruszałydośrodka,
bymuusłużyć,jakumiałynajlepiej.
Tegoporankaichuwagęprzykułprzedzierającysięprzeztumult
chłopak,któryszybkimkrokiem,amomentamiregularnymbiegiem
pędziłwkierunkuportu.
Rudowłosaprostytutkaszturchnęłakoleżankęłokciem.
Barbara,spójrz,otam!Popatrznategomłokosa.Ciekawe,dokąd
siętakspieszy.
NazwanaBarbarąobróciłaflegmatyczniegłowę.
Niewiem,Elizabethodparłakwaśnojakchcesz,togozapytaj.
Mamlepszypomysł.Naplujnaniego.
Aleonniemakapelusza.
DobrażachnęłasięElizabethsamatozrobię,bowidzę,żeś
dziśnieskoradożartów.
Dziewczynaowyglądziedamy,leczbynajmniejniedworskim
usposobieniu,charknęłasiarczyście,poczymsplunęładalekoprzed
siebie.Chybiła.Mokrypociskprzefrunąłtużprzedtwarząniedoszłej
ofiary,poczymniemalniewidocznierozbiłsięowydeptaneklepisko