Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
RabbiSzczepanniemógłprzyjąćgoodrazu.Byłzajęty
wydawaniemczegoś,cowyglądałonaniekończącysię
strumieńkoszypełnychjedzeniarównieniekończącemu
sięstrumieniowikobiet.Wkażdymkoszubyłchlebiryby,
oliwaiowoce,arabbibłogosławiłjeprzedpodaniem
dorąkskwapliwiewyciągającychsięspodszat.Własne
dłonierabbiegobyłydrobneibiałe,niemalkobiece,ale
mimoszczupłejbudowywyglądałnasilnego.Jegogęste
brwiibrodamiałyrudawypołysk.
–Wybaczmi–powiedział,kiedyostatniazkobiet
odeszła–alenajpierwmusiałemjeobsłużyć.Niesądzę,
żeprzyszedłeśpokoszjedzenia,iniewyglądasz
naczłowieka,naktóregopytaniamożnaodpowiedzieć
prostym„tak”lub„nie”.Twójubiórzdradza,żejesteś
faryzeuszem.Ktojesttwoimnauczycielem?
–RabbiGamaliel.JestemSzawełzTarsu.
–Gamaliel...czyonciędomnieprzysyła?–Oczy
Szczepanabłyszczałyradosnymoczekiwaniem.
–Nie.
Blaskwoczachzgasł.
–Wejdźdomojejpracowni–rzekłrabbi.
Pracowniabyłaskromnympomieszczeniemzjednym
oknem.Przezniezasłoniętewejściedobiegałykrzyki
handlarzyihałasybawiącychsięnaulicydzieci.
–Usiądź–powiedziałrabbiSzczepan.–Wyglądasz
nabardzozmartwionego.Wczymmogęcipomóc?
Szawełpopatrzyłnaniegotwardymwzrokiem.
–Możeszumrzeć.
Szczepanuniósłkrzaczastebrwi.
–Przeszedłeśmniezabić?–Wtympytaniuniebyło
strachu,nawetzaskoczenia.Równiedobrzemógłby
spytać,czySzawełprzyszedłwjakiejśdrobnejsprawie.
–Niesądzę–podjął.–Jesteśsam,nieuzbrojonyinie
wyglądasznaszaleńca.
–Jestinnadroga–rzekłobojętnymgłosemSzaweł.