Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
PanSakar
Powietrzestałonieruchome,wiatrucichłprawiezupełnie,woddali
słońceznikałozatężejącymichmurami.Zamglonepowietrzegęstniało
iciemniałowmroknadjednymznajbardziejrozległychmiastświata.
Zamazywałysiękonturydomówpodrugiejstronieulicy,mimo
toobserwowałemkobietygotującetamwmałychklitkach,niańczące
dzieci,rozmawiającewgrupkach,wywieszającepranie.Niczym
maharadżasiedziałemwygodnienakolorowychmatachiwydawało
misię,żemamjaknadłoniolbrzymie,niecozłowieszczeDelhi.
Podglądałemżyciesąsiadek,awdoleulicawciąższumiaławezbrana
tłumemludzi,zaprzęgów,wozów,motorowychriksz.Klaksony,
okrzyki,wszystkiedźwięki,któresłyszałem,zasypiającoświcie,teraz
byłyzwielokrotnioneiwzmocnione.
Uświadomiłemsobie,żejeszczenieopuściłemhotelu,nie
wyściubiłemnosazapróg,nieznamstolicyIndii.Takizemnie
podróżnik,choćobiecałemmatcezwiedzaćzabytkiidotknąć
Wschodu.Przyznaję,żesiębałem.Indyjskaziemiaobiecanasprawiała
namniewrażeniezacofanego,ubogiegopiekła.Jeszczewielerazy
śniłymisięponocachzębysplamionekrwią,czułemobrzydzenie,ale
tobyłczarohydyiurokniepojętego.
ZapytałemMarka,cowartozobaczyćwmieście.Niewiedziałem,
jakienajważniejszeatrakcjeturystyczne.Onsięzaśmiał,
żecizwycieczekOrbisutonawetdopobliskiejAgryniejeżdżą,ich
pilotpracujejużparęlatnasubkontynencie,ustawiaimhandelisam
przemycanapotęgę.Marekchciałrozmawiaćoczymśinnymniż
muzułmańskieruiny,aledowiedziałemsięprzynajmniej,żejesteśmy
nabazarzePahargandż,bliskodworcakolejowegoistarejczęści
miasta.NapiechotęmożnadojśćdoCzerwonegoFortunadrzeką
Dżamuną,więcnatychmiastchciałemsiętamwybrać.Obiecał,
żepóźniejpokażemidrogę.Janekleżał,paliłigapiłsięwciemniejące
niebo,niesłuchał.Pewniesięzastanawiał,czydobrzewyszły
pertraktacjezKumarem,czyniestraciliśmykasy.Marekzdjąłjuż
dres,paradowałwkrótkichspodenkachiczerwonejkoszulcezbiałym
logoMarlboro.Terazsiedziałzeskrzyżowanyminogami,ręceoparł
nakolanachdłońmikugórze.Pomyślałem,żesiedzijakMarlowe