Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Jutrowieczorem,osiódmej,wmoimsklepie.SahibMarekwam
pokaże.Dostanieciebiletyipieniądze.Ruszaciepojutrze,wizy
sąwydawanenalotniskuwSingapurze.
PanSakarpodciągnąłtkaninędhotiisiępożegnał.
–Okurwa–wyrwałomisię,choćprzeklinałemdużorzadziejniż
Janek.–Takszybko?
–AkuratzdążyciewysłaćpaczkidoPolskiicośobejrzeć.
–Nieuprzedziłeśnas,żerobotajestodzaraz.Chciałemzwiedzić
starówkę!
Zacząłemmiećpretensje,aleJanekmnieuciszył.
–Zwiedzimypopowrocie.Ty,aczemuonoglądałnaszepaszporty?
Toniejestjakiśagent?Możnamuzaufać?
–Spokojnie.Chodzioto,żewieluPolakówmazadużoindyjskich
stempli.Trzebakombinowaćijezmywać,acelnicymogąkojarzyć
twarzeludzi,którzyczęstokursują.Wyjesteścienowi,macieświeże
paszporty,więcjestmniejściemnianiaimniejszeryzyko.Pozatym
Hindusitakmają,chcąznaćwspółpracowników,dlategomusieliście
znimsięspotkać.Wracajmynadach,dusznotuuwas.
Rzeczywiście,czterechkolesiwbiłosiędomałegopokoju,azkibla
szedłfetor.
Wyszli,japotrzebowałemchwili,żebyprzemyślećsytuację.
Uświadomiłemsobie,żeMarekmusiałnamsięprzyglądaćioceniać
naspodkątemzatrudnieniawFirmiejużodspotkanianalotnisku.
Wiedział,żejesteśmypierwszyraznaWschodzie,aledobrzesię
tuodnajdujemy,niemamycykora,więczasugerowałnamwiększy
szmugiel.Ludziom,zktórymiprzyleciał,niezaproponowałSingapuru;
mówił,żesąpierdołami.Częśćznichdołączyłajednakpóźniej
doprzewałów–taktonazywaliśmy.
Siedziałwtymbiznesieoddawna,znałsiędobrzezSakarem.Ten
Hindusteżmusibyćgrubsząrybą.PrzychodzidoRelaxucotydzień?