Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
stokachNoManHill.SkrzyłasięwsłońcurzekaAvon,
toczącleniwieswewody,aświerkinaszczyciewzgórza
lekkokołysałysięwśródkojącejciszyspowijającejcałą
wiej​skąoko​licę.
Dzieńdo​bry,Ste​phens.
Ste​phensod​wró​ciłsięza​że​no​wany,sły​szączasobągłos
czło​wieka,októ​rymmy​ślałwspo​sóbtaknie​po​chlebny.
RalfHamonwszedłbezszelestniedosali.Był
tomężczyznaśredniegowzrostu,krępy,ztendencją
dootyłości.Stephensdawałmujakieśczterdzieścipięć
lat.Jegoszerokatwarzbyłabladaizazwyczajbez
wyrazu.Wysokieczoło,ciemne,głębokoosadzoneoczy
itwarda,nieustępliwaliniaustnadawały
mupodobieństwodopewnegodyrektoraszkoły,którydał
sięStephensowiweznakizamłodu.Łysina
prześwitywaławyraźniepoprzezcienkąwełnęwłosów
naciemieniupanaHamonaibłysnęłaStephensowiprzed
oczyma,gdydżentelmentenschyliłsię,bypodnieść
szpilkęzlśnią​cejjaklu​stropo​sadzki.
Todobryomenrzekł,wpinającszpilkęwklapę
swegodoskonaleskrojonegogarnituruspacerowego.
Dzieńnieźlesięzaczyna,Stephens,kiedysiędarmo
czło​wie​kowicośdo​staje.
HmodmruknąłStephens,chcącnadmienićcoś
natematwłasnościowegoczegoś,aleugryzłsię
wję​zyk.Mamynowyra​bu​nekCzar​nego,sirdo​dał.
Ha​monwy​rwałmuzrękiga​zetęzmar​semnaczole.
Ra​bu​nekCzar​nego,gdzie?
Prze​czy​tałiza​sę​piłsięjesz​czebar​dziej.
TymrazemnaBurlingtonrzekłraczejdosiebie.
Dziwięsię...Stał,wytrzeszczywszyoczynaStephensa,
którypatrzyłnaniegozrównymosłupieniem.Dziwię
siępowtórzyłHamon,potemzaśrzuciłnagle:Lord