Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
SklepikzzabawkamiRW2010Sklepikzzabawkami
Zauważył,żesięmuprzyglądam,iuśmiechnąłsięprzyjaźnie.Oczymiałjakbywilgotne,
przesunąłjęzykiempopełnychwargach.
-Wejdź,proszę-zaproponował.-Mampyszną,chłodnąlemoniadę.Iczekoladę.Całe
mnóstwosłodziutkiejczekolady.
Cośwjegozachowaniubudziłoniepokójidopieropochwilizrozumiałemco:sposób,wjaki
namniepatrzył.NiektórzystarsichłopcyspoglądaliwpodobnysposóbnaAnkę.
-Muszęwrócićdodomuprzedzmrokiem-wykrztusiłemwkońcu.-Proszę,toprzesyłka
dlapana.
Podałemmupakunek.Zmarszczyłbrwizaskoczony.
-Dlamnie?Odko...Ach!
Kiedyzobaczyłnazwiskonapapierze,oczymurozbłysły.KimkolwiekbyłErnestBruckner,
Bontarskimusiałgodobrzeznać.
-Terazmusiszwejść-powiedział,kręcącgłowązniedowierzaniem.-Opowieszmiwięcej
otejprzesyłceiczłowieku,którycidał.Czyonjesttutaj,weWrocławiu?Ciekawe,czemusam
nieprzyszedł...No,chodźże,mamtutajwięcejsmakołyków,niżzdołałbyśzjeśćwciągutygodnia.
Pięćminutcięniezbawi.
Wahałemsię,alekonieckońcówwszedłemdośrodka,niechJezusNazarejczyksięnademną
zlituje.Czułem,żepowinienembraćnogizapas,alewlazłemdotegodomu.Niezpowodu
słodyczy-zpowoduprzesyłki.Musiałemwiedzieć,cowniejbyło.ReakcjaBontarskiegobyła
kroplą,któraprzelałaczarę;ciekawość,trzymanadotychczasnawodzy,zerwałasięzuwięzi
iruszyłagalopem,jaknieujeżdżonyogier.
Bontarskizamknąłzamnądrzwiipozasuwałwszystkierygle.
-Toniebezpiecznaokolica-odparłnamojepytającespojrzenie,poczympołożyłmidłońna
ramieniu.Możnabyłowtymgeściedoszukaćsięjakiegośśladuojcowskiegoinstynktu;wtym,jak
musnąłpalcemmójpoliczek-jużnie.
-Proszęmnieniedotykać-powiedziałem,alemójgłosnarazzabrzmiałsłabo,płaczliwie.
-Oczywiście,słonko-odparł,alecofającdłońnibyprzypadkiemprzejechałjeszczepomojej
szyiiobojczyku.-Jaksobieżyczysz.
Zaprowadziłmniedojednegozpokoi.Naśrodkupanoszyłsiędrewnianystół,wersalka
osparciałejtapicercepodpierałaścianę.Pokątachwalałysiępusteflaszki,popiółiniedopałki
wysypywałysięzblaszanejpuszkinaparapecie.Nataborecieleżaływrozsypcenabojedo
pistoletu,kilkaznichupadłonapodłogę.
-Siadaj,skarbeńku,zarazprzyniosęcicośdopicia.
Zapadłemsięwwersalce.Pachniałastarościąistęchlizną.Zawiesiłemwzroknaodchodzącej
płatamipożółkłejtapecie,późniejnaczarnejplamiegrzybahodowanegowkącie,podsufitem.
Minęłachwila,nimmężczyznawrócił.Wjednejdłoniniósłpistolet,wdrugiejszklankę
jakiegośmusującego,zielonkawegonapoju.Niemiałnasobiekoszulki,ajegoslipkiwydawałysię
jakbypełniejsze.Pospiesznieodwróciłemwzrok.
-Proszę-powiedział,podającmiszklankę.-Mamnadzieję,żebędziecismakować.
Ciągnąłsięzanimjakiściężki,słodkawyzapach,trochępodobnydoperfumkobiet,które
wieczoramistawaływbramachkamienicprzyGwarnej.
-Nodalej,pij.
Przyjąłemszklankę,aleniezamoczyłemust.Powolidocierałodomnie,jakidiotycznie
postąpiłem,przyjmujączaproszenieBontarskiego.Stanęłymiwpamięciwszystkieopowieści
otrucicielach,gwałcicielachimordercach,którymiwrazzPetardą,Lewymicałąresztąstaraliśmy
sięnapędzićsobienawzajemstracha.Zacząłemsięzastanawiać,czyrozwiązaniezagadki
tajemniczejprzesyłkijesttegowarte,idoszedłemdowniosku,żenie.Wyobraźniapodsuwałami
13