-Żyjesz,świetnie–brodaczwarknął,wypluwającśnieżnąpapkę.–Jednozmartwienie
mniej.
-Dlaczegonaglestałosiętakciepło?
-Cieszsię,dziękitemujeszczeżyjemy.
ChłopiecdostrzegłGaretta,przewiercającgonawskrośspojrzeniemmałych,jasnychoczu,
któreprzypominałyoczybrodacza,alerysyichtwarzybyłyzupełnieniepodobne.Dziecko
było,mówiącdelikatnie,szpetnejakogoritłustejakciężarnabritla.Garettniemógłznieść
tegonatręctwa,więcprzybrałnajgroźniejsząminę,najakąbyłogostać.Taką,którązwykle
przybierał,gdymusiałprzedzieraćsiędomiejskiejlatryny.
-Paweł,ktoto?–Dzieciakprzylgnąłdoniebieskookiego,utrudniającmuzebraniesięze
śliskiejnawierzchni.–WyglądajakRobinHood,alepatrzyjakpsychopata!
-Tołowcaniewolnikówijakzaraznieprzestanieszmnietłamsić,oddamcięzadarmo!
Chłopiecodskoczyłwbokipodbiegłdotłuściocha,przytulającsiędonieprzytomnego
ciała.
Garettmiałjużdośćsztucznegowyostrzaniawzroku,więczamiastnamłodocianym,skupił
spojrzenienabrodaczu,którypozbierałsięwreszcieipomógłinnemutowarzyszowidźwignąć
sięzrozmokłejbreji.Chwyciłgopodpachyistanowczospionizował.
-Paweł?–Potrząsnąłczłekiem,zpalcamipoczerniałymioddługotrwałegomrozu.–
Ocknijsię!–Szturchnięciaposzływparzezgorliwymnawoływaniem,dopóki
udręczonyczłeknieuniósłspuchniętychpowiek.
Znastępującejwymianyzdań,Garettniezrozumiałanisłowa.
-Dajmispokój.
-Chciałbyś.Jeszczenieumarłeś.
-Niemamsiły.
Gdytylkobrodaczluzowałuścisk,jegotowarzyszosuwałsięniczymśniętaryba.Garett
niedawałmuzbytdużychszansnaprzetrwanie.
-Weźsięwgarść!
-Dajmispać.
-Pomyślomatce!–Niebieskookibezwysiłkuodwróciłchudzielca,wymierzającmu
solidnystrzałwpysk.
-Spróbujwalnąćmniejeszczeraz.
-Bo,co?
-Nieręczęzasiebie.
17