Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wegoprzejścianaPragę,gdziedalejzostanąskierowaniwceluzmobilizowania
dowojska.Głoszapowiadał,żeWarszawabędziesiębronić.-Żołnierzpolski-
rozległosięzgłośnika-bohaterskobroniOjczyzny,odpierającatakiizadając
nieprzyjacielowiciężkiestraty.WezwaniezakończyłosięsłowaminNiechżyje
Polska!”.
Tłumnierozchodziłsię.Ludzienaradzalisięprzyciszonymigłosami,gdzieś
niedalekopodmuremkamienicyrozległsięhisterycznyszlochkobiety.Wracali-
śmydodomuwmilczeniu.NigdyniewidziałemtakiejWarszawy.Ciemnościnie
rozpraszałonajmniejszeświatełko,blaskrozjarzonegogwiazdaminiebakładłsię
namurach,wktórychczerniłysięoczodołybramiokien.Zewszystkichstron
pojawiałysię,anastępnieznikaływciemnościach,jakjakieśnocnemary,sylwet-
kiludzi,wydającychprzyciszonegłosy.Ztychzaciemnionychprzeciwlotniczo
ulic,pełnychludziwlokącychsięjakwidma,wiałagroza.
Kiedyweszliśmynatrzeciepiętroispojrzałemnaojca,zobaczyłemjego
smutne,zapadnięteoczy,osadzonewzastygłejtwarzy.Niepłakał,tylkościsnął
mocnomojąrękę.
-Wybiłagodzina-rzekłcichym,zdławionymgłosem.-Niemasznaco
czekać.Musiszwalczyć,żebyniestracićwolności.JeśliniebędziejejwPolsce,
przekroczyszgranicęsowieckąitamprzyjmącięwpaństwierobotnikówichło-
pów.Proszęciętylkoojedno,bądźrozsądnyizawszepryncypialny,wierzwko-
munizmiwierzswemuojcu,komuniściwkońcuzwyciężą.Nigdyniezapominaj
onaszychrozmowach.
Rzuciliśmysięsobiewramiona.Długoobejmowałemojcaswoimisilnymi
rękami,pragnączapamiętaćtenuścisknazawsze.
Rzeczymiałemprawiespakowane.Dołożyłemwiatrówkę,latarkę,zabrałem
wszystkieokularyiprzyborydoszycia.UbrałemsięjakwTatry-wspodnie
pumpy,grubetatrzańskieskarpetyimocneskórzanebuty.Ojciecprzyniósłmi
pieniądze,wszystkie,jakiemiał,polskiezłoteitrzyczyczteryzłotedwudziesto-
dolarówki.Odmówiłemstanowczo.Miałemswoichuskładanychsiedemdziesiąt
złotychitylkotepieniądzepostanowiłemzabrać.-Toojcubędąpotrzebnepie-
niądze-myślałem.-Jazostanęwcielonydowojska,jeśliniezaraz,tozaparę
dniiniebędęniczegopotrzebował.Ajeśliprzekroczęgranicęiznajdęsięwśród
sowieckichprzyjaciół,dadząmiwszystko,cobędziemipotrzebne.Ojciecjednak
nalegałiwkońcuuprosiłmnie,żebymwziąłjegoulubionyzegarek,starą,ale
świetniedziałającąOmegęwstalowejkopercie.
Pożegnaliśmysiędługimuściskiemdłoni,patrzącsobiewoczy,poczymoj-
ciecprzytuliłmojągłowędoserca.Zbiegłemposchodach,nadoleodwróciłem
sięispojrzałemnatrzeciepiętro,wkierunkunaszychokien.Zabramąpochłonę-
łymnieciemnościulicy.Dochodziła2.00.Nocbyłaciepła.Gdzieniegdziejesz-
czesnulisięludzie.Miastospało.SzedłemwkierunkuulicyMarszałkowskiej,
którązamierzałemprzeciąć,abynastępnieAlejamiUjazdowskimidojśćdoAlej
Jerozolimskichiskręcićwprawo,namostPoniatowskiego.Myślałemomamie
iojcu.Coraznatarczywiejpowracałateżmyśl,żewłaśnieteraz,przedostatecz-
nympożegnaniemWarszawy,muszęsprawdzić,codziejesięzJudytą.Może
67