Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Naklatcebyłozupełnieciemno,omałosięnieprzewróciłemnajakimśpoła-
manymstopniuschodów.-Terazjużnaprawdęzamykasięzamnądotychczaso-
weżycie-pomyślałem.-Wszystkozostawiamzasobą.
Nazewnątrzzaczęłosięrozwidniać.Szedłemszybkoprzedsiebie,wybie-
rającnajkrótsządrogędomostuPoniatowskiego.Nanicniezwracałemuwagi,
mijałemobojętniedrzewawOgrodzieSaskim,znanemiskweryidomy,ludzi
niosącychiciągnącychswójdobytek.Namościepanowałtłok.Byłojużprawie
jasno.Wszyscy,nawetkobietyidzieci,nieślitobołki,walizki,worki.Przystawa-
li,ocieralipotztwarzy,mimożebyłaprzyjemnaletniatemperatura.Nieczułem
zmęczenia,byłemwświetnejformiefizycznej,amójprawiepustytatrzański
plecakbyłlekkijakpiórko.Szedłemdługimrównymkrokiem,wyprzedzając
wszystkichpodrodze.
NaprzedmieściachPragiskręciłemwprawo,naszosęlubelską,którawiodła
wkierunkupołudniowo-wschodnim.Niktniewskazywał,gdzieiść,jaktozapo-
wiadanowczorajwieczoremnaPlacuUnii.Całytłumspieszyłwtymsamymkie-
runku,naLublin,gdzie-jakmówiono-mabyćzaciągdonowejarmii,złożonej
zniezmobilizowanychpoborowychiochotników.
Dzieńpowstałnadobre.DalekonahoryzonciemajaczyłymuryWarszawy.
GdzieśzzaWisłydobiegałgłuchypomruktoczącychsięwalk,którymiałmi
towarzyszyćprzezwieledniinocy.Cochwilawydawałomisię,żewidzę,jak
rozbłyskujeniebonaddrugimbrzegiemWisły.Pogodazapowiadałasięwspa-
niale,niebobyłoczyste,beznajmniejszejchmurki.Kiedywzeszłosłońce,od-
głosywalkinazieminiecoprzycichły,zatoodczasudoczasuwysokowgórze
słychaćbyłodudnieniesamolotów.Stawałemiwytężałemwzrok,żebynatle
błękitnego,rozjaśnionegosłońcemniebadostrzecmalutkiesrebrnepunkciki.Lu-
dziezatrzymywalisię,podnosiligłowy,aleprzeważnieniemogącniczobaczyć,
braliponowniewalizyitobołki,poczymruszalidalejprzedsiebie.-Gdzieoni
takidą?-zastanawiałemsię-Starcy,kobiety,małedzieci,wszyscytaszczący
zesobąswójdobytek.Czasami,mijającwpatrzonychwnieboludzi,słyszałem
czyjśgłos,którytłumaczył:niewierzę,żebytobyłyszkopskiesamoloty,Niemcy
takichniemają.Tomusząbyćnasze,francuskiealboangielskie.Tychsamolotów
nietrzebasiębać.Onipatrzązgóry,cosięunasdzieje.Wielokrotniepóźniejsły-
szałempodobnesłowa,gdyżwiaraPolakówwaliantówzachodnichbyłabardzo
silna.
Słońcebyłojużwysokoipowolirobiłosięgorąco.Zanosiłosięnakolej-
nyupalnydzień.Odczasudoczasuprzysiadałempoddrzewemnaskrajurowu
iodpoczywałem,awtedydoganialimnieci,którychwcześniejminąłem.Często
nieślijużmniejbagażu,amimotociągleocieralipotztwarzy.Przedchwilą
wyprzedziłemrodzinę,któraostatkiemsiłwlokłazesobąwypchanewalizy,ate-
razjużtylkoojciecniósłwalizkę,aresztaszłazmęczona,zprzewieszonymina
rękachpaltami.Wrowachleżałyprzeróżneporzuconerzeczy.
Popołudniuijapoczułemzmęczenie.Wgórzenadaldudniłysamoloty.
Wchwilach,kiedyichodgłosystawałysięmocniejsze,ludzieschodzilizdrogi
dolasulubwposzukiwaniuchłopskichchałup,gdziemoglibyprzysiąśćiodpo-
69