Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Byłzimnypaździernikowydzień.Bezlitosnywiatrostro
smagałrosnącewokółmałegocmentarzykadrzewa.
Nadomiarzłegozacząłsiąpićdeszcz.Grupkaubranych
naczarnoludzizebrałasięwokółświeżowykopanej
mogiły.Tuiówdziektośrozpostarłparasol.Żałobnicy
wyglądalijakstadoprzerośniętychwron.
Przemarzniętyksiądzodczytałmodlitwę,pokropił
wodąświęconątrumnęi,uścisnąwszydłoństojącej
nieopodalkobiety,szybkooddaliłsięwstronęstojącej
nawzgórzukaplicy.
Itojuż
pomyślała,apojejpoliczkachspłynęłyłzy.
Miaławrażenie,żetonieonatustoi,żetotylkojej
odrętwiałezbóluciało.Jacyśludzieściskalijejrękę,
próbowalipocieszyć,dodaćotuchy.Ichrozmazanetwarze
zlewałysięwjedno.Jaknakręconalalkapowtarzała:
Dziękuję…dziękuję…dziękuję.
Poczułanaszyiczyjściepłyoddech.Odwróciłasię
iujrzałaprzedsobąpiękneoczyoniespotykanej
srebrzystejbarwie.Ichwłaścicielzuwagąsięjej
przyglądał.Ktośpodszedłzdrugiejstronyinamoment
odwróciławzrok.Jakaśkobietaskładałajejkondolencje.
Pochwiliobejrzałasięponownie,alesrebrneoczy
zniknęły…
Chybamisięzdawało
pomyślała.Byłabardzo
zmęczona.Pragnęłatylko,bytowszystkosięskończyło
iabymogłajużzaszyćsięwdomu,wswoimulubionym
fotelu,zkubkiemmocnej,gorącejherbaty.
Popogrzebienieżyczyłasobieżadnychkonsolacji,
spotkań,rozmówipocieszeń.Wiedziała,żerodzina