Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Świtało.Jaśniejąceniebowróżyłopogodę,wiatruganiałsięmiędzydrzewamiistrącał
pożółkłeliście.Pachniałotymiliśćmi,grzybami–jesienią.
Pierwszypekaesprzeleciałszosę;zapchanydoniemożliwości,nawetniestanąłna
przystanku.Kierowcawiedział,żeotejporzewszyscyjadądowarszawskichfabryk.Chłopak
narowerze,pedałujączawzięcie,patrzyłtylkoprzedsiebie.Śpieszyłomusię.Wchwilę
potemnaszosieukazałsięjednokonnywóz,załadowanyworkamiziemniaków.Woźnicaćmił
ekstramocnego,spoglądałtonadrogę,którawiłasięprzednim,tonabrzeglasupojednej
stronie.Raptemcośgozaintrygowało.Ściągnąłlejce,zatrzymałkonia,zlazłzfurmanki.
Przeszedłrów,zagłębiłsięmiędzydrzewa,niedaleko,możepięćkroków.
Natrawiepodkrzewemczarnegobzuleżałczłowiek.Woźnicaprzyglądałmusię
chwilę,potemschyliłsię,ująłleżącegozarękę.Byłazimnaisztywna.
–Trup–powiedziałdosiebie.Patrzyłterazuważnie,aleniedostrzegłśladówkrwi.
Ostrożnieprzewróciłgonaplecy,potemusiłowałposadzić,łudzącsię,żetamtenjednakżyje.
Obejrzałdokładnieubranie,buty,złotyzegarek,obrączkę.Westchnąłizagłębiłrękęw
kieszeniemarynarki.Nieznalazłportfelaaniżadnychdokumentów.
–Prrr!Stooj!–krzyknąłnakonia,któryprzysunąłsiędorowuizacząłskubaćtrawę.
Rąbnęligościa,forsęwzięli,naresztępewnieniemieliczasu–rozmyślał.Przysiadł
obok,popatrzyłnadrogę,potemnatwarzleżącego.Byłaprzeraźliwieblada,oczynawpół
otwarte.Woźnicaoceniałgowmyślachnaczterdzieścipięć,możepięćdziesiątlat;pewnie
urzędnik,nauczycielalbolekarz,wkażdymrazieniewsiowy.Coonturobił?Wysiadłz
pekaesu?Najbliższyprzystanekosześćkilometrów.Załatwiligownocy,bosztywny,zimny.
Nagrzybychybasięniewybierał,miałbykoszyk.Butyszykowne,brązowyzamsz.Wtakich
niechodzisiędolasu,wmokrątrawę.Wiatrówkazpodbiciem,prawienowa.
–K…mać,corobić?–zaklął,drapiącsiępokarku.Poprawdzie,tozbytniomusięnie
spieszyło,kartofelniemleko.Dostawęmiałumówionąprywatnie,kiedyzajedzie,toodbiorą,
niepalisię.
Splunął,zapaliłpapierosa,zawróciłkonianaprawąstronęszosy.Donajbliższego
posterunkumilicjimiałniewięcejniżdwakilometry.Położyłparęziemniakównadrowem
dlaoznaczeniamiejsca,gdzieleżałnieboszczyk.Świsnąłnagniadegoipojechał.
*
Dwiegodzinypóźniejwtymsamymlesie,przyzmarłym,któryterazfachowonazywał
sięndenat”,stałotrzechmilicjantów.PrzyjechałniemalcałyposterunekzKowalewa;
nieczęstozdarzałimsiętrup.Obejrzeli,pomedytowali,zradiostacjiwwoziepowiadomili
StołecznyUrządSprawWewnętrznych,gdyżsprawawydawałaimsiępodejrzana.
–Ajakniepotrzebnie?–zatroskałsiękapral.–Przyjadą,ochrzanią,żemogliśmysami.
Zawszebyłtaki:ostrożny,bezwłasnejinicjatywy,tyleżeobowiązkisłużboweznałjak
należy.Plutonowyspojrzałnaniegozgóry,zgasiłpapierosaiwcisnąłniedopałekwkieszeń
kurtki,abyniezostawiaćmylącychśladów.
–Ajeżelitojest,naprzykład,wiceminister?Coonimwiemy?Tyle,conic.Ochrzanić
mogą,jakspartaczymyśledztwo.Niechprzyjeżdżająiwezmątonasiebie.
–Klawojakcholera!–ucieszyłsięstarszyszeregowy;właśnietelewizjanadawałapo
razniewiedziećjużktóryserialnGangOlsena”.
Zzakrętuwyskoczyłradiowóz,zahamowałobokrowu.Wysiadłmężczyznaszczupły,
śniady,zbardzojasnymiwłosami.Czarnewąskieoczyobrzuciłystojącychprzelotnym
spojrzeniem,potemwzrokzatrzymałsięnazmarłym.PlutonowypoznałmajoraSzczęsnego,
zasalutowałiodsunąłsię,abyzrobićmiejsce.ZaSzczęsnymwygramoliłsiętechnikz
3