Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
niegopogodanieoznaczałaniczegoprzyjemnego.
Wiatrwiałzimnyiporywisty.Deszczzacinał,ale
naszczęścieświeceosłonięteszybkamicałyczassię
paliły,choćichpłomyczekmigotał.Latarnieniedawały
zbytwieleświatła,jednakżedziękisłabejpoświacie,
widzielizarysykamienistegotraktu,któregoobrzeża
porastaływrzosy.Drogabyłaniebezpiecznanocą,
gdzieniegdziepojawiałysięzdradliwedziury,akamienie
osuwałysięspodnóg,teraznadodatekśliskie
odpadającegodeszczu.
BurzaidziewnasząstronępowiedziałJames,patrząc
narozświetlanebłyskawicaminiebo.
Florencetegonielubi.Mateuszmocnosięzmartwił.
Boisięgrzmotów.
Mamzłeprzeczuciarzuciłbrat.
Obajzamilkli,zaciskająckołnierzepłaszczy,podktóre
wciskałsięuporczywywiatr.Szlijużdośćdługo,
wreszcieJamesstanął,rozglądającsiębezradnie
wokół.
Toniemasensu.Wtychciemnościachnicnie
zobaczymy!Nadodatekcorazbardziejpada.Trzeba
wracaćdodomu.
Mateusz,tkniętyjakimśprzeczuciem,poprosił,byposzli
jeszczekawałek.Jamesspecjalnienieoponował,więc
ruszylidalej.
WtedyJamescośdostrzegłizatrzymałsięraptownie.
Mateuszjęknąłizłapałbratazaramię,mocnościskając.
Nieulegałowątpliwości,żenadrodzezalanejdeszczem
leżyczłowiek.Wblaskuświeczekrozpoznalitwarzojca.
Potrzymajlatarnię!Mateuszprzejąłodrazu
ichwyciłrównieżtorbętatyleżącąoboknaziemi.James
naszczęściebyłsilnymmłodymmężczyzną,więc
wprawdziezesporymwysiłkiem,alepodniósłbezwładne
ciałoojcaizawróciliwstronędomu.
Drogapowrotnazdawałasięwydłużać.Pogoda
dotychczaspodłauległadalszemupogorszeniu.Dwarazy
Jamessiępotykałiomałoco,awylądowałby
nakamieniach,naszczęścieudałomusięutrzymać
nanogach.Wtakichchwilachsercepodchodziło