Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Zacisnęłapalcaminosekdziecka,ustamiobjęłajego
usta,kilkakrotniewdmuchnęławniepowietrze,apotem
splotłaręcewkoszyczekiliczącgłośno,zaczęłauciskać
drobniutkąklatkępiersiową.Wydawałomisię,żetrwało
całewieki,zanimpierśmałejwkońcudrgnęła,uniesiona
oddechem.Alenawetwtedybabciawciążniewstawała
zklęczek,nieprzestawaławdmuchiwaćżyciawJulcię
imasowaćjejserca,ażzzazakrętuzwyciemwypadła
karetkaizaryłasiękołamiwzaspieśniegu.Wysiadłzniej
niemłodyjużlekarzwprzybrudzonymkitlu,ztrzydniową
szczecinąnatwarzyiworkamipodoczami.
–Zadławiłasięcukierkiemiprzestałaoddychać
–powiedziałababcia,ciężkowstajączkolan.–Aleteraz
chybajużwszystkodobrze.
–Jakdługonieoddychała?
–Dwieminutymoże.Bo…–babciaposzukałamnie
wzrokiem–bownuczkamnienaczaszawołała.Akurat
byłamprzeddomem.
–Atomiałamałaszczęście,paniOleszczukowa!Jak
jużsiędusić,totylkoprzedpanidomem.–Lekarz
rozrechotałsię,zadowolonyzeswojegodowcipu.Wbił
sprawniewramięJulciigłę,podłączyłjądokroplówki
iwsunąłnoszedokaretki.–Gdybyniepani,byłoby
podzieciaku,itotużprzedWigilią.
–Zabilimidziecko,zabili!–rozwrzeszczałasięJadźka
piskliwie,niepoamerykańsku,tylkozwyczajnie,
pochłopsku.
–Atokto,matka?–zdziwiłsięlekarz.–Jeślichce
znamijechaćdoszpitala,toniechzamkniedziób.
Jadźkaposłuszniezamknęłaustaispojrzałanamnie
nienawistnie.
–Totwojawina,hadzino–wysyczała.–Złeokomasz,
tyczarcienasienie.Żebyśminigdywięcejnieośmieliła
sięmojejDżulidotknąć!
–Idźtywżopu–odparłamzgodnością.–Przecież
samakazałaś!
–Właź,kobito,dokaretki!–zdenerwowałsięlekarz.
–Zamiastbzdurzyćozłymoku,trzebabyłodzieciaka
lepiejpilnować!